Domowe igraszki

- Jak minął Wasz weekend? - … - Mój? A dziękuję, bardzo dobrze. - Co gotowałam? Hmm, był rosół, pieczony kurczak i tarta.

         
ocena: 0/5 głosów: 0
Domowe igraszki
fot. Fotolia
Od czasu chorowitych świąt, mam potrzebę bliskości, wspólnoty, przypominania sobie rzeczy, które kojarzą mi się z dzieciństwem, poczuciem bezpieczeństwa, miłością. Przywoływania tych rzeczy i wdrukowywania moim dzieciom podobnych emocji.

Nie wiem czy kurczak za 40 lat, jak mój syn będzie w moim wieku, będzie przypominał tego z przedwczoraj. Ten nasz był raczej podobny do tego, jaki robiła moja mama. Przynajmniej w smaku ;-).

No więc dom, a zwłaszcza ten weekendowy, to rosół gotowany minimum 3 godziny na wołowym szpondrze, skrzydełkach kurczaka, marchwi, pietruszce, porze, selerze, podsmażonej cebuli… z liściem laurowym, zielem angielskim, pieprzem w ziarenkach i z solą.
Bulion, na leciutkim ogniu nabiera mocy w czasie. Czuć w całym domu jak zmienia się, jak dochodzi, jak inaczej pachnie. No właśnie, prawdziwy bulion pachnie domem.


W tym czasie rodzina sprząta i się krząta. Krzątanie-sprzątanie to ulubiona czynność męskich domowników. Ja, z zawodu polonistka, medytuje wtedy nad różnicą między czasem dokonanym a niedokonanym. Moje dzieci godzinami uprawiają czynność „mama sprzątam”, podczas gdy ja niecierpliwie (uczucie to narasta, stąd potrzeba uprawiania medytacji dla dobra wspólnego) wyczekuję słowa: „mama posprzątałem”.

Podczas gdy oni sprzątają, ja ogarniam kuchnię, urozmaicając sobie czas załadowaniem, rozładowaniem czwartej (!) pralki, suszeniem, składaniem i segregacją prania… To taka rozrywka, między myciem kuchni, a nacieraniem kurczaka na niedzielny obiad.

- Czym nacieram?
No więc, oliwą, cytryną, solą gruboziarnistą, kawałkami czosnku, tymiankiem, do środka ładuję wyparzoną cytrynę pokrojoną w ósemki, 2 pęczki pietruszki (te małe liche, które teraz są w sklepach). Do naczynia ładuję cukinię pokrojona w grube księżyce, kawałki marchwi, selera, pieczarki, ćwiartki cebuli, pasy papryki, garść nieobranych ząbków czosnku. Wszystko to „masuję” marynatą, zamykam naczynie i wkładam do lodówki. Następnego dnia tylko wyjmę, włożę do piekarnika i cierpliwie będę czekać niecierpliwie (wiem wiem, dwoistość w nanosekundzie ;-) przełykając ślinkę i zaglądając czy się rumieni ;-).

 
- A tarta?
- A tarta, to już zupełnie inna historia o tym jak można się poznać wcale się nie znając… :-).