mi z dzieciństwem najbardziej kojarzy się lato. Mieszkaliśmy na wsi (nie takiej zabitej dechami, ale jednak), więc latem biegaliśmy po ogrodzie, zrywaliśmy owoce i warzywa prosto z drzew i grządek: maliny, porzeczki, agrest, jabłka, pyszne śliwki (chyba renklody, teraz już to drzewo umarło od jakiejś choroby), papryka, pomidory, rzodkiewki, marchewki... fantastycznie było brało się taki kubeczek po śmietanie, który babcia używała do podlewania, napełniało owocami z krzaczka i nie trzeba było iść na drugie śniadanie
u drugiej babci były mirabelki, jakieś takie czerwono-fioletowe duże śliwki i groszek! to był jeden jedyny raz, jak jadłam zielony groszek wprost ze strączków, był prze-pysz-ny
poza tym - kiedyś zostaliśmy sami w domu z dziadkiem, zapoznał nas z chlebem moczonym wodą i posypanym cukrem, chyba po pięć takich kromek naraz zjedliśmy
pamiętam też kaszankę prosto z pieca, babkę, kiszkę i placki ziemniaczane (babcia dodawała do placków kawałki cebuli, a ja te placki jadłam z cukrem , a w niedziele był oczywiście rosół, ale też pieczony królik - piekarnik nie działał, więc piekło się go w prodiżu, niestety - zawsze wychodził suchy, ale i tak mi smakował
a od drugiej babci pamiętam pyszną surówkę z kapusty (nie pamiętam, jak ją robiła, niestety), pulchne, wielgachne placki drożdżowe z owocami i kruszonką, ogromny okrągły chleb (kupowany), surojadki (takie grzyby) solone i pieczone na płycie pieca w ogóle to ona mieszkała pod lasem i w każdej chwili można było wyjść po parę grzybków do obiadu
przypomniała mi się jeszcze pizza, taka polska, domowa, pieczona w prodiżu - grube ciasto, na to kiełbasa, kukurydza, ogórek kiszony, pieczarki, pomidory, wszystko posypane serem żółtym i oregano, a potem jedzone z dużą ilością keczupu. Przez pewien czas to był nasz typowy niedzielny obiad, odświętny, bo ser był dość drogi, jak na nasz budżet wtedy
mogłabym jeszcze trochę wspominać, ale może dopiszę coś potem
Przepis z dzieciństwa
Obserwuj wątekOdp: Przepis z dzieciństwa
efu7
u drugiej babci były mirabelki, jakieś takie czerwono-fioletowe duże śliwki i groszek! to był jeden jedyny raz, jak jadłam zielony groszek wprost ze strączków, był prze-pysz-ny
poza tym - kiedyś zostaliśmy sami w domu z dziadkiem, zapoznał nas z chlebem moczonym wodą i posypanym cukrem, chyba po pięć takich kromek naraz zjedliśmy
pamiętam też kaszankę prosto z pieca, babkę, kiszkę i placki ziemniaczane (babcia dodawała do placków kawałki cebuli, a ja te placki jadłam z cukrem , a w niedziele był oczywiście rosół, ale też pieczony królik - piekarnik nie działał, więc piekło się go w prodiżu, niestety - zawsze wychodził suchy, ale i tak mi smakował
a od drugiej babci pamiętam pyszną surówkę z kapusty (nie pamiętam, jak ją robiła, niestety), pulchne, wielgachne placki drożdżowe z owocami i kruszonką, ogromny okrągły chleb (kupowany), surojadki (takie grzyby) solone i pieczone na płycie pieca w ogóle to ona mieszkała pod lasem i w każdej chwili można było wyjść po parę grzybków do obiadu
przypomniała mi się jeszcze pizza, taka polska, domowa, pieczona w prodiżu - grube ciasto, na to kiełbasa, kukurydza, ogórek kiszony, pieczarki, pomidory, wszystko posypane serem żółtym i oregano, a potem jedzone z dużą ilością keczupu. Przez pewien czas to był nasz typowy niedzielny obiad, odświętny, bo ser był dość drogi, jak na nasz budżet wtedy
mogłabym jeszcze trochę wspominać, ale może dopiszę coś potem