W cyklu Bloger Tygodnia doceniamy blogerów kulinarnych - mniej i bardziej znanych. Jeżeli chcielibyście znaleźć się w rubryce, piszcie na redakcyjną skrzynkę - redakcja.ludzie.gotujmy.pl. Czekamy również na sugestie, kogo chcielibyście zobaczyć wśród Gwiazd w Kuchni.
Dzisiaj na nasze pytania odpowiadają Piotr Matosek oraz Karol Kwiatkowski, autorzy bloga Gruby Wałek, który możecie odwiedzić pod adresem http://grubywalek.pl/.
Gotujecie i blogujecie, bo...
Piotr: Gotujemy, bo lubimy karmić ludzi. Często spotykamy się z przyjaciółmi i robimy to wspólnie. Lubimy, kiedy w domu pachnie dobrym jedzeniem. Blogujemy, bo gotowanie to też język - lubimy komunikować się z innymi w czasami śmieszny i dwuznaczny sposób.
Karol: Ja też lubię uczyć się gotować nowe rzeczy. To taki nieustanny trening, najczęściej zakończony podniesieniem kondycji, rzadziej kontuzją. No i te owacje od karmionych – to uzależnia. Blogujemy, bo chcemy przekazać ludziom naszą ideę – dobre i zdrowe jedzenie może być proste. Nie trzeba jechać na drugi koniec po przyprawy i wydawać milionów monet na najdroższe, najmodniejsze składniki, żeby nauczyć się dobrze gotować i żyć zdrowo. Namawiamy wszystkich do gotowania z tego, co mają pod ręką, co jest dobrej jakości i co jest sezonowe oraz lokalne.
Najbardziej niedoceniony kuchenny gadżet?
K&P: Okulary do krojenia cebuli! Gdy dostaliśmy je od przyjaciół w prezencie z okazji przeprowadzki do nowego mieszkania, zastanawialiśmy się, co jeszcze można wymyślić i sprzedać - dzisiaj jest cała masa rzeczy ułatwiających wykonanie najprostszych czynności. Nabraliśmy do nich jednak należytego szacunku, robiąc pierwszy w życiu czatnej cebulowo-gruszkowy. Bez nich dziesięć kilogramów cebuli do pokrojenia najpewniej by nas zabiło.
Skąd czerpiecie kulinarne pomysły?
Piotr: Z dwóch źródeł. Pierwsze z nich to notatniki i książki naszych babć i mam oraz to, co mają w głowach. To niesamowita ilość świetnych, prostych przepisów na pyszne, zdrowe i bardzo sycące jedzenie! Drugie źródło to targ warzywno-owocowy. Kiedy widzisz tę ferię barw, czujesz wszystkie zapachy i aromaty mieszające się w powietrzu, pomysły na gotowanie wpadają same do głowy.
Karol: Z trzech! Trzecim źródłem pomysłów jest Pinterest – ludzie często wrzucają zdjęcia potrwa bez przepisów na ich przygotowanie. Wtedy zaczyna się zabawa – wychodzimy od tego, co widać i ewentualnie kilku hasztagów, a resztę trzeba wykombinować, żeby wyglądało podobnie i dało się zjeść.
Określcie w jednym zdaniu swój styl gotowania
Piotr: Szał twórczy! Ale jedzenie musi być proste, wtedy smakuje najlepiej, uwydatnia walory konkretnych produktów.
Karol: Tak… Ja – bardziej szał, Piotr – bardziej twórczość…
Wymieńcie swoje największe kulinarne sukcesy i porażki
Karol: Kiedyś nie udał mi się sernik z brzoskwiniami. Robiłem go całą noc, rano zaraz po przebudzeniu pobiegłem do kuchni go ukroić i zrobić kawę. Zdjąłem obręcz foremki do pieczenia, a ten płynnym ruchem rozlał się na blat, na filiżanki, na szafki, na podłogę, na moje stopy – wszędzie. Wtedy to dopiero był szał w kuchni… Nie chcę chyba o tym rozmawiać.
Piotr: Największy sukces to chyba wyprawienie kolacji dla 100 osób z okazji moich urodzin. Zaczęliśmy gotować 3 dni wcześniej we dwóch. W dzień zero w kuchni pracowało nas już sześcioro. Zdążyliśmy. Jedliśmy to wszystko potem jeszcze przez tydzień… No i nauczyliśmy się robić bezę, mimo że to bardzo kapryśny deser. Wychodzi nam idealna!
Czego nigdy nie weźmiesz do ust?
Piotr: Żaby.
Karol: Spoko, ja zjem! Ja chyba w końcu wszystkiego spróbuję. Przełknąłem zgniłe mięso rekina w Reykjaviku, więc pewnie kiedyś przekonam się do polskiego tatara. Na razie jest na liście must-taste…
Gdybym była potrawą, byłbym…
Piotr: Kromką świeżego chleba z twarogiem albo młodą kapustą z koperkiem. Czymś bardzo prostym, kojarzącym się z domem, smakiem dzieciństwa.
Karol: Sernikiem. Wciąż nie przerobiłem tamtej porażki, chociaż już umiem je robić.
Co lubisz robić, jak już nie gotujesz?
Piotr: Projektować wystawy muzealne i książki, oglądać muzea, spotykać się z przyjaciółmi i pić wino.
Karol: Przesiadywać w kawiarniach z przyjaciółmi, planując podróże, pływać i grać w badmintona.
Tagliatelle z marchewki z serem owczym i czarnuszką
Wymyśliliśmy ten przepis z naszą przyjaciółką, wracając z miejskiej włóczęgi i odliczając ostatnie cząsteczki glukozy pozostałe nam do śmierci z wycieńczenia. Udało się i wyszło pysznie, a my najedliśmy się do syta.
Tagliatelle z marchewki, owczy ser, garść frikeh, szczypta czarnuszki i gotowe! My kupiliśmy wór frikeh w Nazarecie zachęceni przez właścicielkę naszego hotelu. Ten znajdował się w starym arabskim pałacu. Na suficie w salonie namalowane były m.in. zielone kłosy pszenicy.
Jak dowiedzieliśmy się przy porannej pogawędce przy kawie z kardamonem i kawałku ciasta migdałowego, ziarno pszenicy zbiera się, gdy jest zielone, ponieważ zawiera wtedy mnóstwo wartości odżywczych.
W kulturze Bliskiego Wschodu frikeh traktowane jest jako znak dobrobytu i pomyślności. Nie mogliśmy się więc oprzeć. Ale w Polsce to ziarno też jest dostępne to tu, to tam. Oczywiście nie oszukujmy się, możecie użyć też jakiejkolwiek kaszy albo ryżu, by osiągnąć podobny efekt. Podobnie z serem - możecie podmienić go na kozi lub fetę.
Składniki:
3-4 marchewki
1/2 szklanki frikeh
1 kostka sera owczego
2-3 szczypty czarnuszki
2-3 łyżki oliwy z oliwek
sól i pieprz do smaku
Wykonanie:
Frikeh płuczecie pod bieżącą wodą. W garnku zagotowujecie szklankę wody, solicie, wsypujecie ziarno i gotujecie na wolnym ogniu ok. 20 minut, aż będzie miękkie. Nie chłonie ono wody tak, jak ryż, więc możecie ją odlać, jeśli nie odparowała.
Marchewki myjecie, obieracie, a potem ścinacie obieraczką paski przypominające makaron tagliatelle. Na patelni rozgrzewacie oliwę z oliwek, wrzucacie marchew i blanszujecie.
Posypujecie czarnuszką, przyprawiacie solą i pieprzem, mieszacie. Dodajecie ser pokrojony w kostkę, kaszę, mieszacie i zdejmujecie z palnika. Po chwili, kiedy smaki się wymieszają, przekładacie na piękne talerze i wcinacie, póki ciepłe.
Polecamy: Tagliatelle z łososiem w sosie śmietanowym >>>