W tym roku sama urządzę święta

  • 1

Marta Żmuda Trzebiatowska w wywiadzie dla Przyjaciłki opowiada o świątecznych przygotowaniach.

         
ocena: 4/5 głosów: 2
W tym roku sama urządzę święta
Marta Żmuda Trzebiatowska pochodzi z małego Przechlewa na Kaszubach. Szybko stała się jedną z najbardziej znanych i lubianych aktorek młodego pokolenia. Ma na koncie główne role w największych filmowych i serialowych hitach ostatnich lat, jak „Och, Karol 2” czy „Julia” pokazywany w TVN. A to dopiero początek!

W jej domu zawsze była „Przyjaciółka”, bo – odkąd pamięta – prenumeruje ją babcia. Od razu więc aktorka zgodziła się na rozmowę, pomyślała bowiem, że jej zdjęcie na okładce ulubionego pisma sprawi bliskim przyjemność. Zwłaszcza przed świętami, które u niej są bardzo rodzinne.

 

To będą ważne dla pani święta...?

M.Ż.T.: Tak, ponieważ pierwszy raz w życiu chcę je sama przygotować i zaprosić wszystkich moich bliskich do Warszawy. To dla mnie wielkie wyzwanie, bo do tej pory, gdy gotowałam, często wisiałam na telefonie, prosząc mamę albo babcię o rady. Dlatego chcę, aby babcia przyjechała do mnie wcześniej. Poinstruowała mnie i nadzorowała, bo choć mam spisane wszystkie rodzinne przepisy, to wciąż potrzebuję jej wsparcia, a za nic nie chciałabym stracić smaków z dzieciństwa.

 

Babcia i mama dobrze gotują? 

M.Ż.T.: Znakomicie! I obie w jakiś sposób rywalizowały, która lepiej to robi. Ale święta zawsze przygotowywała mama, babcia tylko przywoziła pierogi, bo jej są najlepsze na świecie. Mam jednak nadzieję, że ja też będę się mogła wykazać. I chętnie wesprę się „Przyjaciółką”, bo widzę, że jest tu mnóstwo pięknych przepisów, zwłaszcza na słodkości. Bardzo lubię je przygotowywać i właśnie nimi chciałabym się popisać. 

 

Ale chyba nie jeść, bo figury można pani tylko pozazdrościć?

M.Ż.T.: Mam tak od dzieciństwa. Dla mnie i dla mojego brata słodycze mogły nie istnieć. Lubiłam tylko landrynki i krówki ciągutki. Za to za posypaną cukrem kromkę świeżego chleba, który piekła babcia, dałabym się pokroić. To była dla mnie najlepsza słodycz. 

 

Babcia rozpieszczała panią?

M.Ż.T.: Miałam to szczęście, że obie babcie pod tym względem były niesamowite. Panowała u nas tradycja, że w niedzielę po obiedzie zawsze szliśmy do babci – mamy mojego taty. Gdy wchodziliśmy, w piecu zawsze właśnie dochodziło ciasto drożdżowe i jego zapach roznosił się po całym domu. A gdy stygło, zakradaliśmy się z tatą do kuchni i wyjadaliśmy kruszonkę, zostawiając dziury w cieście. Babcia za każdym razem udawała, że się złości, a my za każdym razem robiliśmy to samo... Wciąż pamiętam tę kuchnię, z kaflowymi piecem i paleniskiem, w którym paliło się drewnem, nad którym suszyły się grzyby, i stał przygotowywany specjalnie dla mnie syrop na kaszel z cebuli. Do dziś czuję ich zapach i smak.

 

Jest pani sentymentalna?

M.Ż.T.: Na pewno mam coraz większą potrzebę, żeby zachować to, co nasze, rodzinne, aby móc to potem przekazać dzieciom. Wcześniej podobały mi się tylko nowoczesne meble i taki wystrój wnętrz, teraz poprosiłam babcię o jej toaletkę, którą chcę odrestaurować. Pamiętam, że gdy w dzieciństwie przed nią stawałam, zawsze w jednym z jej luster widziałam dziadka siedzącego w swoim ukochanym fotelu. Dziś już go z nami nie ma, ale to lustro będzie mi o nim przypominać...?

 

Spędzaliście razem święta?

M.Ż.T.: Tak, i właśnie z nimi wiążą się moje najpiękniejsze wspomnienia. Mam dużą rodzinę i bywało, że przy stole zasiadało nawet 50 osób, a choinka niemal ginęła w morzu prezentów. Nie były specjalnie wartościowe, liczyło się to, że każdy przygotował coś od siebie. Ja na lekcjach techniki zrobiłam poduszkę z kotem dla mojego dziadka, bo dokarmiał wszystkie koty z okolicy. I to był dla niego najpiękniejszy prezent.

 

Nadal udaje się pani robić takie osobiste prezenty?

M.Ż.T.: Przyznaję, że gdy dorosłam, często szłam na łatwiznę. Ale w tym roku obiecałam sobie, że nad tym popracuję. Skończyłam zdjęcia do serialu „Julia”, w którym występowałam przez ostatnie półtora roku, przede mną 14 grudnia premiera „Ślubu doskonałego” w warszawskim Teatrze Kwadrat. Kolejne spektakle zostały tak zaplanowane, że mam wolny tydzień przed świętami, będę więc mogła skupić się na przygotowaniach. I prawdę mówiąc, już nie mogę się doczekać, gdy spotkamy się wszyscy razem. Porozmawiamy, pooglądamy zdjęcia, powspominamy i będziemy tylko dla siebie.

 

To wystarcza pani do szczęścia?

M.Ż.T.: Wyznaję filozofię umiaru. Uważam, że w życiu dostałam więcej, niż marzyłam, bo, szczerze powiedziawszy, w szkole teatralnej wydawało mi się, że nic z tego nie będzie. Że raczej wrócę na rodzinne Kaszuby i zacznę uczyć dzieci w domu kultury. I nawet podobała mi się ta perspektywa. Spotkałam jednak wspaniałych ludzi na swojej drodze, którzy wyciągnęli do mnie rękę i we mnie uwierzyli, zanim ja sama w siebie uwierzyłam. Dzięki temu cudownemu zbiegowi okoliczności, ale i mojemu uporowi i ciężkiej pracy, znalazłam się w tym miejscu, w którym jestem. Oczywiście staram się korzystać z okazji, ale nie jestem zachłanna, cieszę się tym, co mam.

 

Potrafi już pani odmawiać?

M.Ż.T.: Tak, bo uważam, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Przyjaciele i rodzina liczą się dla mnie bardziej niż praca. Bywało, że z czegoś rezygnowałam, bo ktoś mnie potrzebował albo najzwyczajniej w świecie chciałam być z bliskimi, a nie w pracy. Gdy byłam młodsza, nie potrafiłam odmówić, teraz mam w sobie więcej spokoju i odwagi, wychodzę z założenia, że wszystko dzieje się po coś. Znajomi dziwili się na przykład dlaczego, mając do wyboru pracę w Krakowie i Warszawie, wybrałam to pierwsze miasto i rolę w serialu „Julia”. Potem jednak okazało się, że to był ważny etap w moim życiu, bo mogłam spojrzeć na pewne rzeczy z dystansem, dowiedzieć się, o czym marzę, czego chcę. Wtedy właśnie pomyślałam, że może czas trochę zwolnić, wrócić do tradycji, być blisko rodziny... 

 

Albo założyć własną...

M.Ż.T.: Myślę, że do pewnych rzeczy dojrzewam i powolutku się do nich przekonuję. Ale na razie nic więcej nie powiem!?

 

Możemy więc tylko życzyć powodzenia... A czego życzyłaby pani na święta czytelniczkom „Przyjaciółki”?

M.Ż.T.: W takich chwilach przypominam sobie mamę, która w święta jest bardzo wzruszona i często powtarza: „Tak się cieszę, że wreszcie mam was przy sobie”. Dlatego czytelniczkom „Przyjaciółki” życzę, aby mogły się zatrzymać na chwilę. I by miały blisko siebie wszystkich, których kochają.



 

Rozmawiała Teresa Zuń/Przyjaciółka