Anna Starmach: Gotowałam dla 40 osób!

Zobacz wywiad z Anią Starmach, która opowiada o gotowaniu, odwadze oraz relacjach rodzinnych.

         
ocena: 5/5 głosów: 3
Anna Starmach: Gotowałam dla 40 osób!
Wychowała się na kuchni babci i mamy. Mówi, że przede wszystkim chce gotować, a nie występować w telewizji. Ale udaje jej się jedno i drugie. Oglądaliśmy ją jako jurorkę w programie TVN „MasterChef”, teraz sama pokazuje jak gotować szybko i smacznie na antenie TVN Style.

 

Magda Gessler, pani koleżanka z programu „MasterChef”, mówiła nam, że najlepszą szkołą smaku były potrawy, których kosztowała w rodzinnym domu. A jak było z panią?

Powiedziałabym to samo. Bo tak naprawdę uczymy się jeść i smakować, gdy jesteśmy mali. Miałam szczęście urodzić się w rodzinie, która bardzo ceniła sobie dobre jedzenie. U nas zawsze dużo i dobrze się gotowało.

 

Kto robił to najczęściej?

Prababcie, babcie, ciocie, rodzice... Łącząc przy tym tradycje polskie i bardziej wschodnie, bo część rodziny pochodziła z Lwowa. Na dodatek rodzice w młodości dużo podróżowali, więc przywozili smaki wtedy w Polsce mało znane. Dlatego nie potrafię odpowiedzieć, jakie było pierwsze przyrządzone przeze mnie danie, bo gotowanie było dla mnie jak oddychanie i chodzenie. Kuchnia była miejscem, w którym toczyło się całe życie rodzinne i towarzyskie. Najpierw więc tylko obserwowałam, potem zaczęłam pomagać, a wreszcie przejmować inicjatywę.

 

To był wielopokoleniowy dom?

Nie, ale byliśmy bardzo blisko z dziadkami. Ci ze strony taty sprzedawali warzywa na Starym Kleparzu w Krakowie. Dzięki nim umiem wybierać jarzyny, a ich przepisy na domowe dżemy, konfitury i soki są najcenniejsze, jakie mam. 

 

A teraz w swoich programach przekonuje pani, że gotowanie może być pyszne i... proste. 

Bo to prawda. Weźmy choćby „Pyszną Wielkanoc”, w której prezentowałam rodzinne receptury babci, taty i cioci, a więc osób, które nie zajmują się zawodowo gotowaniem ani nie mają na to zbyt dużo czasu. Opatentowaliśmy więc przepisy, które są naprawdę proste. Jak pasztet czy sernik, których nie da się zepsuć.

 

Pani jednak ma tę przewagę, że od dziecka patrzyła, jak się je robi. I miała dobre wzory.

Dlatego staram się przekazywać je dalej na warsztatach kulinarnych i spotkaniach. Zazwyczaj mam wtedy do czynienia z ludźmi, którzy nie umieją gotować. Należą do nich nawet obie moje siostry! Mam jednak ambicję przekonać je, że gotowanie może być przyjemne.

 

Udaje się?

Wydaje mi się, że tak. Dedykowałam im nawet swoją książkę „Pyszne 25” z daniami do przygotowania za 25 zł w 25 minut (z niej właśnie pochodzi przepis na brownie).

 

A tak z ręką na sercu, gdy się spotykacie, to kto gotuje?

Bardzo często ja. Ale uwielbiam też przychodzić do moich rodziców na niedzielne obiady. Bo oprócz tego, że sama kocham gotować, to lubię też, gdy robią to dla mnie inni. To dla mnie znak, że ktoś o mnie dba i pamięta, a już zwłaszcza, gdy mama z myślą o mnie szykuje zupę pomidorową z przecieru własnej roboty, dużą ilością pietruszki i ryżem. Jem ją od 25 lat i wciąż za nią przepadam.

 

W którym momencie uznała pani, że gotowanie może być sposobem na życie?

Gotowałam od zawsze, ale zgodnie z rodzinną tradycją zaczęłam studiować historię sztuki i myślałam, że będę pracowała z rodzicami w galerii, którą w Krakowie prowadzą. Ale w wakacje pojechałam do Francji, gdzie miałam szkolić język i pilnować dzieci. Tak się złożyło, że trafiłam do arystokratycznej rodziny, która bardziej potrzebowała kucharki niż opiekunki do dzieci. Przez trzy miesiące szykowałam wszystkie posiłki dla 30–40 osób, bo rodzina była gigantyczna. Dużo się wtedy nauczyłam, a po powrocie do Polski powiedziałam rodzicom, że chcę gotować.

 

To wielka odwaga podjąć się gotowania dla 40 osób...

Dzisiaj trzeba być odważnym, żeby zawalczyć o swoje marzenia. Ja zaryzykowałam i... udało się!

 

Zawsze była pani taka odważna? Czy to raczej zasługa rodziców, którzy mówili – potrafisz, dasz radę?

Rodzice we mnie wierzą i zawsze mi kibicują, to na pewno bardzo pomaga zarówno mnie, jak i moim siostrom, bo każda z nas w jakiś sposób odnosi sukcesy i jest szczęśliwa. Ale gdy powiedziałam im, że chcę na poważnie zająć się nauką gotowania, nie byli zachwyceni. Tata jako młody człowiek dorabiał w restauracyjnej kuchni i wiedział jakie to ciężkie. Zgodzili się, bo mieli nadzieję, że gdy popracuję po 16 godzin, sama zrezygnuję. Kiedy tak się nie stało pozwolili mi pojechać na rok do Francji, do szkoły dla kucharzy.

 

Potem jednak wróciła pani do Krakowa...

Rodzice, zgadzając się na wyjazd do Francji, postawili mi warunek, że muszę skończyć studia, które wcześniej zaczęłam. I tak się stało. Poza tym Kraków to moje miejsce na ziemi, wybrałam je świadomie, choć zdaję sobie sprawę, że najwięcej, również w mojej branży, dzieje się w Warszawie. Ale w Krakowie są wszyscy bliscy mi ludzie i tu mam nadzieję otworzyć kiedyś własną knajpkę, taką rodzinną, w której każdy będzie się dobrze czuł.

 

 

Przepis Ani na czekoladowe brownie

 

Składniki (dla 6–8 osób) 

 

- 250 g gorzkiej czekolady 

- 280 g masła 

- 250 g cukru 

- 75 g mąki

- 3 jaja 

- 1/2 szkl. wody 

- 75 g orzechów włoskich

 

 

Sposób wykonania: 

 

1. Orzechy posiekaj.

2. Czekoladę połam na małe kawałki.

3. Masło pokrój w kostkę.

4. Wodę zagotuj w rondelku z cukrem, gdy ten się rozpuści, dodaj czekoladę, a następnie masło. Składniki wymieszaj i zdejmij garnek z ognia.

5. W misce wymieszaj mąkę i jaja. Następnie pomału dodawaj syrop czekoladowy,, wsyp orzechy i całość znów wymieszaj.

6. Ciasto przełóż do foremki wyłożonej papierem. Ja używam tortownicy o średnicy 22 cm.

7. Piecz 20 minut w temperaturze 180 st. C. Ciasto powinnobyć wilgotne w środku. Czekoladowe brownie uzyska prawidłową konsystencję dopiero po wystudzeniu, ale jeśli wolisz ciasta bardziej zwarte, potrzymaj je w piecu 5 minut dłużej.

 

Wywiad przeprowadziła: Teresa Zuń/Pani domu