Czuję się ambasadorem klienta!

Chciałaby, żeby restauracje powstawały z potrzeby serca, pasji ich właścicieli, a biznes był konsekwencją tej pasji. O zawodzie krytyka kulinarnego opowiada Monika Kucia.

         
ocena: 0/5 głosów: 0
Czuję się ambasadorem klienta!
Od dziesięciu lat pracujesz jako krytyk kulinarny. Nigdy się nie zatrułaś?

W tym roku raz. W restauracji Taste Barcelona na Kruczej w Warszawie Takie ryzyko zawodowe (śmiech). Zatrucie nie jest jednak tak bolesne, jak po prostu konieczność obcowania z niedobrym jedzeniem.

To nie jest tak, że krytyk kulinarny zje wszystko?

Poniekąd tak. Spróbuje na pewno. Na pewno jestem bardziej otwarta na "hardcorowe" produkty. W zeszłym tygodniu jadłam szpik kostny czy grasicę… ale nie jadłam nigdy niczyich oczu i chyba bym nie zjadła.

Co bierzesz pod uwagę oceniając restauracje?

Chciałabym, żeby powstawały restauracje z potrzeby serca, pasji ich właścicieli, a biznes był konsekwencją tej pasji.

Ważna jest dla mnie obsługa. Kiedy wchodzę do restauracji istotnejest dla mnie, czy naprawdę jestem tam mile widzianym gościem czy ktoś mnie serdecznie wita. Liczy się dla mnie profesjonalizm: czy kelnerzy znają kartę czy ich w ogóle interesuje to, co w niej jest, czy tylko są dostarczycielami talerzy. Doceniam to, czy kelner jest w stanie doradzić mi w kompetentny sposób wybór odpowiedniego dania. I oczywiście zwracam uwagę na to, co jest w tej karcie. Bardziej przemawia do mnie krótkie menu. Chciałabym, żeby było ciekawe, świadomie konstruowane. Nudzą mnie polędwiczki ze szpinakiem, caprese i inne potrawy, które są wszędzie. Oceniam też to, jak wygląda łazienka.

Generalnie lubię się czuć jak gość, a nie jak petent. Wykonując zawód dziennikarza kulinarnego, jestem ambasadorem klienta. Restauratorzy różnie na to reagują. Zdarzały się telefony z pretensjami do redakcji po tym, co napisałam.

W ciągu dziesięciu lat…

Rynek się ukształtował. Teraz tendencje są takie, żeby wpisywać restaurację, jej wystrój czy tematykę w strukturę miasta. Nie jest już tak, że wchodzisz do restauracji i masz przed sobą teatralną scenografię, choć miejsca etniczne oczywiście wciąż istnieją. Plusem jest to, że w restauracjach stawia się na menu sezonowe. Można też często zamówić menu degustacyjne. W tej chwili stawia się też na jakość składników. Coraz częściej w użyciu są ekologiczne produkty.

Niezwykły dynamiczny rozwój przechodzi też segment kultury picia wina. Wychodzenie na wino wydaje się już czymś naturalnym. Drugi wyraźnie zaznaczający się trend to małe browary. W karcie wypada mieć niepasteryzowane piwa. Cieszą mnie też w restauracjach mało słodkie desery, wręcz wytrawne, np. rozmarynowe lody.

Czy mamy dużo do nadrobienia w porównaniu do innych krajów europejskich, Włoch czy Francji?

Bardzo dużo! Przede wszystkim konieczna jest standaryzacja jakości obsługi. Ważne jest też „wyrobienie” gościa restauracji, żeby miał pewne oczekiwania i wymagania co do restauracji. Jesteśmy przyzwyczajeni do byle jakości obsługi. Jeśli sami nie będziemy reagować, to się nic nie zmieni. Konkurencja na rynku jest duża, restauracje muszą się starać. Poza tym w Polsce brakuje edukacji gastronomicznej z prawdziwego zdarzenia.

A sama umiesz gotować?

Oczywiście. Obok siedzi mój mąż, możesz zapytać (śmiech). Jedne rzeczy wychodzą mi lepiej, inne gorzej. W poczuciu misji prowadzę warsztaty gotowania dla dzieci.

Byłaś kiedyś na diecie?

Trzy razy. Dwa razy z powodu odchudzania, raz z powodu karmienia piersią (córka miała nietolerancję laktozy). To dla mnie bardzo trudne (śmiech).