Lubię gotować dla przyjaciół

  • 1

Kacper Kuszewski, gwiazda serialu "M jak miłość" w wywiadzie opowiada o gotowaniu dla przyjaciół.

         
ocena: 4/5 głosów: 1
Lubię gotować dla przyjaciół
Gotowanie to dla aktora świetna przygoda i rozrywka. Kuchnia nie ma przed nim tajemnic, potrafi przygotować nawet przyjęcie dla kilkudziesięciu osób!

Pani Domu: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, brał pan akurat udział w „Tańcu z gwiazdami” i wierzył, że program otworzy przed panem, jako aktorem, nowe możliwości. Tak się stało?

Kacper Kuszewski: W pewnym sensie tak! Tylko nie wiem, jak to ująć, żeby nie wyszło, że zwariowałem, ale dzięki wygranej w „Tańcuz gwiazdami” stałem się popularnym specjalistą od… gotowania!

Słucham?!

Od kiedy mam Kryształową Kulę wciąż udzielam wywiadów… kulinarnych! Zacząłem nawet gotować na żywo w jednej z telewizji śniadaniowych. To naprawdę bardzo miłe, tylko... widzi w tym pani logikę?! Myślę, że może gdybym miał jakieś atrakcyjne hobby, na przykład skoki ze spadochronem, to byłoby inaczej. A że moim ukochanym zajęciem jest słuchanie muzyki klasycznej, głównie z okresu renesansu, to dziennikarze mają dylemat. Bo kogo to dziś interesuje? Dlatego pytają mnie o umiejętności kulinarne. Bo gotować rzeczywiście lubię.

A skąd się wzięło to pana zainteresowanie kuchnią?

Jako dziecko byłem niejadkiem. Jedyne, co mi smakowało, to barszcz czerwony, który zresztą uwielbiam do dziś, i naleśniki z serem. To były lata 80., na sklepowych półkach pustki, a ja na obiady chodziłem do szkolnych stołówek. Dostawałem na talerzu jakieś okropieństwa. Nawet patrzeć mi się na to jedzenie nie chciało.

Za to wprost uwielbiałem… książki kucharskie! Zaczytywałem się nimi w domu, oglądałem wymyślne potrawy na obrazkach. Pamiętam, że był tam na przykład przepis na pieczoną kuropatwę. I inne, wtedy nieosiągalne cuda kulinarne, o których marzyłem grzebiąc widelcem w stołówkowym jedzeniu. Myślę, że to właśnie dzięki tej tęsknocie za czymś naprawdę smacznym nauczyłem się sam gotować. A miłość do książek kucharskich pozostała mi do dziś. Mam ich mnóstwo, kupuję też magazyny dotyczące gotowania.

Jakie potrawy są najbliższe pana sercu i podniebieniu?

Przyrządzam i jem przeróżne dania, ale jestem orędownikiem kuchni polskiej. W naszym kraju co rusz pojawia się jakaś moda: to na kuchnię włoską, to na grecką, to na japońską. To dobrze, bo warto poznawać inne smaki.

Ale uważam, że nasza rodzima kuchnia jest wspaniałą wciąż nie do końca odkrytą skarbnicą. I mam tu na myśli nie tylko mój ukochany barszcz z uszkami, ale też zapomniane już nieco specjały kuchni staropolskiej, na przykład dziczyznę czy potrawy z ryb.

Gotuje pan codziennie?

Traktuję gotowanie jak świetną przygodę, rozrywkę na wolny czas. Dlatego szczerze podziwiam panie, które przyrządzają codziennie wymyślne dwudaniowe obiady, w dodatku z deserem. Ja bym tak nie potrafił. W wirze codziennych zajęć ograniczam się do robienia obiadów „po męsku”: wrzucam na patelnię pierś z kurczaka, dorzucam to, co znajdę w lodówce i mam obiad. Natomiast prawdziwym pichceniem zajmuję się w wolnym czasie.

Uwielbiam zaprosić wtedy przyjaciół na dobrą kolację. To dla mnie przedsięwzięcie na wiele godzin: jadę po zakupy, starannie wybieram produkty, potem zabieram się za przyrządzanie posiłku. Gotuję przeróżne dania. Niedawno na przykład upiekłem bażanta. Kto próbował kiedyś tej sztuki ten wie, że nie jest łatwa. Zastanawiałem się, czy nie przyrządzić go na słodko, ale w końcu zwyciężyła opcja bardziej tradycyjna. Mój bażant był nadziewany cielęciną i wątróbką drobiową, z ziołami. Nie wyszedł może do końca tak, jak to sobie wyobrażałem, ale był całkiem smaczny. Innym razem przygotowałem kulinarne przyjęcie dla 30 osób. Przyrządziłem wtedy indyka. Nadzienie do mięsa zrobiłem z białej bułki, masła i ziół. Wszyscy zachwalali.

A jakie najbardziej oryginalne danie jadł pan w życiu?

Bardzo lubię podróżować z przyjaciółmi, na własną rękę. W ten sposób zwiedziłem m.in. Kambodżę. I w jednej z kambodżańskich wiosek stali przy drodze tubylcy z grillem. Okazało się, że tak jak u nas wrzuca się na grill kiełbasę, tak tam ludzie kładą na ruszt… węże, które łapią po okolicznych krzakach! Dałem się namówić na spróbowanie tego specjału. Był okropny!

Źródło Pani domu: Wywiad przeprowadziła Edyta Golisz