Kuchnia japońska - zwłaszcza sushi - ma swoich zwolenników na całym świecie. Nic w tym dziwnego - to wyjątkowo smaczne i zdrowe jedzenie. Restauracje sushi, poza granicami Japonii, pojawiały się najpierw Stanach Zjednoczonych. Lata 70. to czas, gdy Amerykanie masowo zaczęli sięgać po surową rybę połączoną z ryżem i morskimi algami.
W Polsce restauracje sushi długo czekały na aprobatę konsumentów. Egzotyczna kuchnia musiała bowiem walczyć o popularność z tradycyjnymi upodobaniami Polaków.
Jak jest dziś, zapytaliśmy właściciela warszawskiej restauracji Pana Andrzeja Lubowickiego, którego restauracja OTO!Sushi obchodzi w tym roku 5 urodziny.
Jak narodził się pomysł na otwarcie restauracji sushi?
Jeśli od dziecka ma się w głowie marzenie o własnej restauracji to trudno odnaleźć ten jeden moment olśnienia. Od zawsze chciałem robić to, co robię teraz. Moja praca sprawia mi przyjemność. Czuję ogromną satysfakcję, kiedy widzę zadowolone twarze naszych gości.
W momencie otwierania restauracji miałem już 10 lat doświadczenia zdobytego w najlepszych warszawskich restauracjach sushi, dlatego było mi troszkę łatwiej. Znałem ówczesne trendy oraz oczekiwania gości, które przez ponad 20 lat historii sushi w Polsce ewoluowały i ewoluują do dziś.
Czy trudno było przekonać warszawiaków do kuchni japońskiej?
Nie. Jak wspomniałem nie byliśmy pionierami, więc mieliśmy po części przetarte ścieżki. Piszę po części, ponieważ cały czas pojawiają się u nas goście, którzy sushi odkrywają właśnie z nami. Miło nam podwójnie, bo zazwyczaj zostają naszymi stałymi bywalcami. Budowanie trwałej relacji z gośćmi to jedna z moich ulubionych aktywności w OTO!Sushi.
Czy prowadzą Państwo jakąś statystykę lokalu? Czy mógłby Pan podzielić się jakimiś ciekawostkami?
Statystyki nie prowadzimy, ale łatwo policzyć, jaką ilością łososia rozkoszowali się nasi goście. Było to około 50 ton. Można spróbować policzyć kawałki. Wychodzi około 5 mln.
Czy klienci częściej zamawiają dania na wynos czy też wolą celebrować jedzenie sushi w lokalu?
W lecie chętnie wybierają ogródek, by rozkoszując się sushi móc podziwiać Trakt Królewski w jego pełnej okazałości. W zimie więcej osób decyduje się na zamówienia telefoniczne i naszą szybką dostawę. Warto podkreślić, że nasze sushi przyrządzane na wynos nie różni się od tego podawanego w lokalu. Bardzo szybko trafia na stół nawet do najdalszych zakątków Warszawy.
Jak wyglądało świętowanie 5 urodzin OTO!Sushi? Czym różniło się od 1 urodzin?
Piąte urodziny były wyjątkowo przyjemne. Zazwyczaj na tę okazję wybieramy weekend, by moc świętować kilka dni. W tym roku goście również dopisali. Staraliśmy się, aby wszyscy, którzy nas odwiedzili, dostali miły upominek. Najczęściej były to smakowite niespodzianki oraz vouchery. Ponadto rozdaliśmy kilkaset wyjątkowych zestawów ceramiki, sygnowanych oczywiście logo OTO!SUSHI.
Na każde z naszych wcześniejszych urodzin mieliśmy przygotowane niespodzianki. Były to np. pamiątkowe pałeczki OTO!SUSHI w eleganckim etui, zestaw oryginalnych japońskich herbat czy ulubiony napój naszych gości - wino śliwkowe. Różnica jest taka, że z każdym rokiem urodziny są większe, bo powiększa się grono naszych gości. W tym roku lokal pękał w szwach. Boję się, co będzie za rok.
Informacja prasowa, zdjęcia Fotolia
W Polsce restauracje sushi długo czekały na aprobatę konsumentów. Egzotyczna kuchnia musiała bowiem walczyć o popularność z tradycyjnymi upodobaniami Polaków.
Jak jest dziś, zapytaliśmy właściciela warszawskiej restauracji Pana Andrzeja Lubowickiego, którego restauracja OTO!Sushi obchodzi w tym roku 5 urodziny.
Jak narodził się pomysł na otwarcie restauracji sushi?
Jeśli od dziecka ma się w głowie marzenie o własnej restauracji to trudno odnaleźć ten jeden moment olśnienia. Od zawsze chciałem robić to, co robię teraz. Moja praca sprawia mi przyjemność. Czuję ogromną satysfakcję, kiedy widzę zadowolone twarze naszych gości.
W momencie otwierania restauracji miałem już 10 lat doświadczenia zdobytego w najlepszych warszawskich restauracjach sushi, dlatego było mi troszkę łatwiej. Znałem ówczesne trendy oraz oczekiwania gości, które przez ponad 20 lat historii sushi w Polsce ewoluowały i ewoluują do dziś.
Czy trudno było przekonać warszawiaków do kuchni japońskiej?
Nie. Jak wspomniałem nie byliśmy pionierami, więc mieliśmy po części przetarte ścieżki. Piszę po części, ponieważ cały czas pojawiają się u nas goście, którzy sushi odkrywają właśnie z nami. Miło nam podwójnie, bo zazwyczaj zostają naszymi stałymi bywalcami. Budowanie trwałej relacji z gośćmi to jedna z moich ulubionych aktywności w OTO!Sushi.
Czy prowadzą Państwo jakąś statystykę lokalu? Czy mógłby Pan podzielić się jakimiś ciekawostkami?
Statystyki nie prowadzimy, ale łatwo policzyć, jaką ilością łososia rozkoszowali się nasi goście. Było to około 50 ton. Można spróbować policzyć kawałki. Wychodzi około 5 mln.
Czy klienci częściej zamawiają dania na wynos czy też wolą celebrować jedzenie sushi w lokalu?
W lecie chętnie wybierają ogródek, by rozkoszując się sushi móc podziwiać Trakt Królewski w jego pełnej okazałości. W zimie więcej osób decyduje się na zamówienia telefoniczne i naszą szybką dostawę. Warto podkreślić, że nasze sushi przyrządzane na wynos nie różni się od tego podawanego w lokalu. Bardzo szybko trafia na stół nawet do najdalszych zakątków Warszawy.
Jak wyglądało świętowanie 5 urodzin OTO!Sushi? Czym różniło się od 1 urodzin?
Piąte urodziny były wyjątkowo przyjemne. Zazwyczaj na tę okazję wybieramy weekend, by moc świętować kilka dni. W tym roku goście również dopisali. Staraliśmy się, aby wszyscy, którzy nas odwiedzili, dostali miły upominek. Najczęściej były to smakowite niespodzianki oraz vouchery. Ponadto rozdaliśmy kilkaset wyjątkowych zestawów ceramiki, sygnowanych oczywiście logo OTO!SUSHI.
Na każde z naszych wcześniejszych urodzin mieliśmy przygotowane niespodzianki. Były to np. pamiątkowe pałeczki OTO!SUSHI w eleganckim etui, zestaw oryginalnych japońskich herbat czy ulubiony napój naszych gości - wino śliwkowe. Różnica jest taka, że z każdym rokiem urodziny są większe, bo powiększa się grono naszych gości. W tym roku lokal pękał w szwach. Boję się, co będzie za rok.
Informacja prasowa, zdjęcia Fotolia