- Według badań Euromonitor International, kryzys gospodarczy w Polsce na razie łagodnie obchodzi się z branżą winiarską. W pierwszym półroczu sprzedaż wina była o 5 proc. wyższa niż rok wcześniej, podczas gdy wódki i piwa znacznie spadła. Z czego to, Pana zdaniem, wynika?
- Przede wszystkim nie chwaliłbym dnia przed zachodem słońca. Drugie półrocze pokaże, na ile te pomyślne dla branży winiarskiej tendencje wzrostu sprzedaży są trwałe. Oczywiście, oby były. A z czego mogły wynikać w pierwszym półroczu? Między innymi z tego, że handel, zwłaszcza duże sieci, starał się wyprzedać nagromadzone zapasy magazynowe win, lepiej je eksponując. Pamiętajmy też, że w ostatniej dekadzie sprzedaż wina w Polsce wprawdzie podwoiła się, ale przeciętny Kowalski wypija go rocznie tylko około 3 litrów, czyli dziesięć razy mniej niż na przykład statystyczny Francuz.
- Analitycy szacują również, że w tym roku Polacy przeznaczą na wina ponad 2,66 mld złotych, czyli o około 1 proc. więcej niż w 2008r., a trend wzrostowy utrzyma się jeszcze przez kilka lat. Wielu przedstawicieli branży winiarskiej nie pała jednak aż takim optymizmem. A Pan?
- Będę szczęśliwy, jeśli Polacy wydadzą na wino tyle, ile do tej pory. Odpowiedź na pytanie, co przyniosą w gospodarce najbliższe miesiące jest jednak jedną wielką niewiadomą. Mniej pieniędzy w portfelach i dalsze zaciskanie pasa na pewno przełożą się na preferencje konsumentów. Świadczą o tym przykłady innych państw unijnych oraz Stanów Zjednoczonych. Ilość wypitego wina spadła w Europie i USA zaledwie o 0,8 proc., czyli w granicach błędu statystycznego, jednak zdecydowanie zmieniła się struktura spożycia. Pije się tyle samo wina, co przed kryzysem, tyle że tańszego. Inaczej mówiąc, konsumpcja na osobę liczona w litrach jest taka sama, ale pod względem wartości sprzedaży spadek jest drastyczny.
- Część producentów, importerów i dystrybutorów wina podkreśla, że branża byłaby w lepszej kondycji, gdyby nie podniesienie na początku roku podatku akcyzowego aż o 16,5 proc. Przewidują, że odniesie to skutek odwrotny do zamierzonego – spadnie nie tylko sprzedaż, ale i wpływy do budżetu. Tak było po podwyżce akcyzy w 2005 roku…
- Podniesienie akcyzy na wyroby alkoholowe to strzał do własnej bramki, a przy okazji dobijanie branży. Doświadczenia minionych lat, nie tylko zresztą w Polsce, pokazały, że nie ma to żadnego uzasadnienia ekonomicznego, a wręcz przeciwnie - wpływy do budżetu rosły, gdy akcyza na alkohol była obniżana, bo zmniejszała się szara strefa, i odwrotnie. Niestety, nasi politycy nie wyciągają z tego wniosków. Pomijam już fakt, że wzrost akcyzy w efekcie uderza w konsumentów. Każda zresztą podwyżka podatków, bezpośrednich i pośrednich, jest dla gospodarki toksyczna. Nie tędy droga do łagodzenia skutków kryzysu.
- Akcyza to jedno, a znaki akcyzowe drugie. Przedstawiciele branży od dawna potępiają w czambuł utrzymywanie banderoli na wyrobach winiarskich. Rzeczywiście przynoszą więcej szkody niż pożytku?
- Utrzymywanie znaków akcyzowych na wyrobach winiarskich to anachronizm, który wśród krajów unijnych obowiązuje tylko w Polsce. Zostały one wprowadzone w 1993 roku po to, by walczyć z szarą strefą tanich win owocowych. Dziś rynek takich win praktycznie nie istnieje, tymczasem banderole wciąż obowiązują, znacznie zwiększając koszty importu, a w rezultacie ceny wina. Nie leży to w niczyim interesie – ani państwa, ani importerów, ani konsumentów.
- Na kondycję branży winiarskiej musiało też wpłynąć osłabienie złotego. W końcu prawie 100 proc. wina gronowego w Polsce pochodzi z importu. Jak dotkliwe były tego skutki?
- Bardzo dotkliwe. Wiele firm zanotowało ogromne straty bilansowe, wynikające z konieczności pokrycia różnić kursowych. Spowodowało to wzrost cen win o około 15 procent, ale to i tak naprawdę niewiele w porównaniu ze spadkiem wartości złotówki, który wyniósł aż 35 proc. Wierzę jednak, że kurs naszej waluty powróci do poziomu 3,60-4 złote za euro, na co zresztą wskazują ostatnie notowania.
- Kultura picia wina w Polsce jest jeszcze w powijakach, ale powoli zaczęły się zmieniać upodobania konsumentów. Wprawdzie nadal większość Polaków wybiera wina w cenie do kilkunastu złotych za butelkę, to jednak zaczęło rosnąć zainteresowanie droższymi, zwłaszcza z Nowego Świata. Utrzyma się ten trend, mimo kryzysu?
- Odpowiem obrazowo: przygoda z winem to jak odkrywanie nowych kontynentów, gór, krajobrazów. Konsumenci zawsze będą poszukiwać nowości, eksperymentować z winem. Biorąc pod uwagę fakt, że my, Polacy, jesteśmy narodem bardzo otwartym, nie obawiam się o przyszłość tego segmentu rynku. Mało znane jeszcze do niedawna wina z Nowego Świata - Chile, Australii, czy Nowej Zelandii - już dziś stanowią około 40 procent importu win do Polski.
- Jak, Pana zdaniem, będzie wyglądał rynek winiarski w Polsce, gdy gospodarka złapie oddech po kryzysie?
- Według mnie, zmieni się diametralnie. Kryzys i w Polsce, i na świecie już spowodował, że konsumenci każdej klasy win sięgają po napoje stojące o półkę niżej. Na szczęście wolny rynek, tak jak natura, nie znosi próżni, toteż zdążył zareagować na zmieniające się oczekiwania, oferując inne – czytaj: równie dobre, ale tańsze – wina. Czy po kryzysie konsumenci wrócą do swoich wcześniej ulubionych trunków, czy też pozostaną przy nowych? To pytanie, na które odpowiedź dziś będzie przysłowiowym wróżeniem z fusów. Moim zdaniem nie wrócą.
- Dziękuję za rozmowę
- Przede wszystkim nie chwaliłbym dnia przed zachodem słońca. Drugie półrocze pokaże, na ile te pomyślne dla branży winiarskiej tendencje wzrostu sprzedaży są trwałe. Oczywiście, oby były. A z czego mogły wynikać w pierwszym półroczu? Między innymi z tego, że handel, zwłaszcza duże sieci, starał się wyprzedać nagromadzone zapasy magazynowe win, lepiej je eksponując. Pamiętajmy też, że w ostatniej dekadzie sprzedaż wina w Polsce wprawdzie podwoiła się, ale przeciętny Kowalski wypija go rocznie tylko około 3 litrów, czyli dziesięć razy mniej niż na przykład statystyczny Francuz.
- Analitycy szacują również, że w tym roku Polacy przeznaczą na wina ponad 2,66 mld złotych, czyli o około 1 proc. więcej niż w 2008r., a trend wzrostowy utrzyma się jeszcze przez kilka lat. Wielu przedstawicieli branży winiarskiej nie pała jednak aż takim optymizmem. A Pan?
- Będę szczęśliwy, jeśli Polacy wydadzą na wino tyle, ile do tej pory. Odpowiedź na pytanie, co przyniosą w gospodarce najbliższe miesiące jest jednak jedną wielką niewiadomą. Mniej pieniędzy w portfelach i dalsze zaciskanie pasa na pewno przełożą się na preferencje konsumentów. Świadczą o tym przykłady innych państw unijnych oraz Stanów Zjednoczonych. Ilość wypitego wina spadła w Europie i USA zaledwie o 0,8 proc., czyli w granicach błędu statystycznego, jednak zdecydowanie zmieniła się struktura spożycia. Pije się tyle samo wina, co przed kryzysem, tyle że tańszego. Inaczej mówiąc, konsumpcja na osobę liczona w litrach jest taka sama, ale pod względem wartości sprzedaży spadek jest drastyczny.
- Część producentów, importerów i dystrybutorów wina podkreśla, że branża byłaby w lepszej kondycji, gdyby nie podniesienie na początku roku podatku akcyzowego aż o 16,5 proc. Przewidują, że odniesie to skutek odwrotny do zamierzonego – spadnie nie tylko sprzedaż, ale i wpływy do budżetu. Tak było po podwyżce akcyzy w 2005 roku…
- Podniesienie akcyzy na wyroby alkoholowe to strzał do własnej bramki, a przy okazji dobijanie branży. Doświadczenia minionych lat, nie tylko zresztą w Polsce, pokazały, że nie ma to żadnego uzasadnienia ekonomicznego, a wręcz przeciwnie - wpływy do budżetu rosły, gdy akcyza na alkohol była obniżana, bo zmniejszała się szara strefa, i odwrotnie. Niestety, nasi politycy nie wyciągają z tego wniosków. Pomijam już fakt, że wzrost akcyzy w efekcie uderza w konsumentów. Każda zresztą podwyżka podatków, bezpośrednich i pośrednich, jest dla gospodarki toksyczna. Nie tędy droga do łagodzenia skutków kryzysu.
- Akcyza to jedno, a znaki akcyzowe drugie. Przedstawiciele branży od dawna potępiają w czambuł utrzymywanie banderoli na wyrobach winiarskich. Rzeczywiście przynoszą więcej szkody niż pożytku?
- Utrzymywanie znaków akcyzowych na wyrobach winiarskich to anachronizm, który wśród krajów unijnych obowiązuje tylko w Polsce. Zostały one wprowadzone w 1993 roku po to, by walczyć z szarą strefą tanich win owocowych. Dziś rynek takich win praktycznie nie istnieje, tymczasem banderole wciąż obowiązują, znacznie zwiększając koszty importu, a w rezultacie ceny wina. Nie leży to w niczyim interesie – ani państwa, ani importerów, ani konsumentów.
- Na kondycję branży winiarskiej musiało też wpłynąć osłabienie złotego. W końcu prawie 100 proc. wina gronowego w Polsce pochodzi z importu. Jak dotkliwe były tego skutki?
- Bardzo dotkliwe. Wiele firm zanotowało ogromne straty bilansowe, wynikające z konieczności pokrycia różnić kursowych. Spowodowało to wzrost cen win o około 15 procent, ale to i tak naprawdę niewiele w porównaniu ze spadkiem wartości złotówki, który wyniósł aż 35 proc. Wierzę jednak, że kurs naszej waluty powróci do poziomu 3,60-4 złote za euro, na co zresztą wskazują ostatnie notowania.
- Kultura picia wina w Polsce jest jeszcze w powijakach, ale powoli zaczęły się zmieniać upodobania konsumentów. Wprawdzie nadal większość Polaków wybiera wina w cenie do kilkunastu złotych za butelkę, to jednak zaczęło rosnąć zainteresowanie droższymi, zwłaszcza z Nowego Świata. Utrzyma się ten trend, mimo kryzysu?
- Odpowiem obrazowo: przygoda z winem to jak odkrywanie nowych kontynentów, gór, krajobrazów. Konsumenci zawsze będą poszukiwać nowości, eksperymentować z winem. Biorąc pod uwagę fakt, że my, Polacy, jesteśmy narodem bardzo otwartym, nie obawiam się o przyszłość tego segmentu rynku. Mało znane jeszcze do niedawna wina z Nowego Świata - Chile, Australii, czy Nowej Zelandii - już dziś stanowią około 40 procent importu win do Polski.
- Jak, Pana zdaniem, będzie wyglądał rynek winiarski w Polsce, gdy gospodarka złapie oddech po kryzysie?
- Według mnie, zmieni się diametralnie. Kryzys i w Polsce, i na świecie już spowodował, że konsumenci każdej klasy win sięgają po napoje stojące o półkę niżej. Na szczęście wolny rynek, tak jak natura, nie znosi próżni, toteż zdążył zareagować na zmieniające się oczekiwania, oferując inne – czytaj: równie dobre, ale tańsze – wina. Czy po kryzysie konsumenci wrócą do swoich wcześniej ulubionych trunków, czy też pozostaną przy nowych? To pytanie, na które odpowiedź dziś będzie przysłowiowym wróżeniem z fusów. Moim zdaniem nie wrócą.
- Dziękuję za rozmowę