Odchudzanie i dieta na lato

  • 2

Zbliżające się lato budzi w wielu z nas niezbyt wesołe myśli na temat tego, co do tej pory było ukryte.Zima, święta, karnawał nie sprzyjają trzymaniu diety...

         
ocena: 4/5 głosów: 2
Odchudzanie i dieta na lato
Niestety, jak większość złudzeń, to rówież szybko się rozwiewa i znikają niczym ostatnie resztki śniegu topniejące w podmuchach coraz cieplejszego wiatru. Zazwyczaj wtedy szukamy rozwiązań pozwalających nam jak najszybciej (i możliwie najłatwiej) co niestety, najczęściej prowadzi nie do odzyskania upragnionej sylwetki, a do podszytej poczucie porażki frustraci połączonej z utratą wiary we własne siły. Niestety, dieta proponowana przez doktora Davida Hebera wydaje się należeć do właśnie takiej kategorii. Ta prawie trzystu stronicowa cegła wypełniona jest teoriami, które mają pozwolić nam schudnąć tak samo jak (podobno) tysiącom mieszkańców Miasta Aniołów, którzy byli pacjentami pana Hebera. Zresztą, zarówno o swoich sukcesach jak i o fakcie bycia lekarzem medycyny autor bardzo lubi nam przypominać, tak jakby miało to zapewnić nas, że wie o czym pisze. Niestety, już tylko przeglądając książkę „Dieta Los Angeles. Sylwetka doskonała” czytelnik zaczyna mieć co do tego wątpliwości. Przykład? W menu na pierwszy dzień rozpoczynanej właśnie diety znajdziemy: Koktail dyniowo-bananowy, koktail czekoladowo-malinowy, 30 gramów prażonych orzechów sojowych, rosół oraz zielona sałatka z sosem według przepisu Sylwetki doskonałej. I to koniec na pierwszy dzień. Brzmi zachęcająco?  Konia z rzędem temu, kto po tygodniu takiej uczty wytrzyma na tyle by kontynuować współpracę z panem Heberem. Fakt, w siódmym dniu pierwszego tygodnia menu jest już bardziej bogate, bowiem poza wysokobiałkowymi koktailami, znajdziemy jeszcze 120 g tuńczyka, szklankę soku oraz pikantnego kurczaka po jamajsku razem z gotowanymi na parze marchewkami z cytryną i koprem. Tu znowu każdemu w miarę świadomemu czytelnikowi powinno zapalić się światełko ostrzegawcze: gotowana marchewka ma bardzo wysoki indeks glikemiczny, wysoce niewskazany przy próbach utraty masy! Czyżby autor o tym nie wiedział? Tym bardziej, że w podanym menu nie ma żadnej informacji czy możemy zjeść jedną marchewkę czy może kilogram (założę się, że każdy kto przez tydzień karmiony był cudownymi koktailami pana Hebera skłoni się raczej ku tej drugiej opcji). Dalsze instrukcje dotyczące żywienia już wydają się o wiele bardziej rozsądna, ponieważ, zawierając całość w jednym krótkim zdaniu, powinniśmy jeść dużo warzyw i ćwiczyć. Prawda, że genialne? W końcu mówi o tym nie byle kto, a lekarz.

Jednak, wbrew pozorom, najgorsze w tej książce nie jest to, że z każdą stroną czytelnik zaczyna coraz bardziej wątpić w skuteczność diety. Ta przydługawa książka jest po prostu zbyt mocno okraszona filozofią kojarzącą mi się raczej z indoktrynacją sekty niż z skutecznymi poradami lekarza dietetyka. Dlatego jeśli uda ci się przebrnąć przez całość książki „Dieta Los Angeles. Sylwetka doskonała” możesz śmiało rzucić ją w kąt – przy takiej dozie samozaparcia i silnej woli, bez problemu dasz sobie radę zrzucić zbędne kilogramy bez niczyjej pomocy.
Jednak w książce udało mi się znaleźć jeden pozytywny aspekt. Niektóre z proponowanych przepisów wydają się naprawdę smaczne, choćby wspomniany już pikantny kurczak po jamajsku, małże na sposób tajlandzki czy w końcu kremowa zupa dyniowa. Dlatego, chociaż odchudzaniu z panem Davidem Herbertem mówie stanowcze „Nie!”, to bardzo możliwe, że niektóre z jego potraw zagoszczą na moim stole.

„Dieta Los Angeles. Sylwetka doskonała” – David Heber
Dom wydawniczy REBIS, Poznań 2006