Anna Wendzikowska świetnie czuje się i jako dziennikarka przepytująca w stacji TVN Style gwiazdy światowego kina, i jako aktorka w najpopularniejszym polskim serialu „M jak miłość”. Dziś opowiada, jak spędza Wielkanoc.
Gdzie spędzi pani w tym roku Wielkanoc?
Jeszcze nie wiem, ale najpewniej u moich ukochanych rodziców. Jestem jedynaczką. Oni mieszkają sami, a z najbliższej rodziny mamy właściwie tylko siebie. Zjemy wspólnie śniadanie, pójdziemy na spacer do Łazienek. Wielkanoc od lat kojarzy mi się z chwilą, kiedy po raz pierwszy po zimie można wyjść z domu bez grubej kurtki. To prawdziwy początek wiosny.
Pomoże pani mamie w świątecznych przygotowaniach?
Nie wiem, czy czas mi na to pozwoli! Ale przyznam, że przez lata przedświąteczna mobilizacja i porządki bardzo mnie pochłaniały. Kiedy byłam dzieckiem, przygotowywałam z babcią Jadzią święconkę. Farbowałyśmy jajka cebulą. Raz próbowałyśmy pokrzywą, na zielono, ale nie pamiętam, czy się to udało. Jednak najwięcej emocji budziło poszukiwanie... kurczaczkai baranka. Te dwie figurki wkładane do koszyczka musiały być koniecznie jak najmniejsze. Biegałam więc po mieście w poszukiwaniu tych świątecznych ozdób w wersji supermini. A na koniec pędziłam jeszcze do ogrodu narwać bukszpanu do ozdoby.
Potem wizyta w kościele i już można było świętować…
Traktowałam to tak dosłownie, że czasem donosiłam do domu tylko część zawartości koszyczka. Podjadałam co smakowitsze kąski. Mama nie była zachwycona, ale zawsze mi wybaczała.
Śmigus-dyngus wspomina pani równie miło?
Niestety nie. Hektolitry wody wylewane na przechodniów nie zachwycają mnie. Nauczona doświadczeniem lany poniedziałek spędzam raczej w domu.
A zdarzyło się pani spędzić święta gdzieś daleko, bez rodziny?
Tak. Kiedyś pojechałam do Budapesztu, bo właśnie tam, w połowie drogi, spotkaliśmy się z moim ówczesnym chłopakiem, cudzoziemcem. Jeździliśmy rowerami po mieście, zwiedzaliśmy je. Było miło, bo... inaczej niż zwykle.
Gdy założy pani swoją rodzinę, będzie pani w niej kultywować wielkanocne tradycje?
Oczywiście! Chciałabym, żeby moje dzieci wiedziały, czym jest święconka czy pisanki.
Panią nauczyli tego rodzice. Jest pani z nimi bardzo związana…
Są dla mnie życiową busolą, a ich dom przystanią, do której mogę wpłynąć po każdej burzy. Uformowali mnie, wspierali. Czuję, że jestem dla nich ważna. I czasem to wykorzystuję! Potrafię zadzwonić do mojego taty, gdy złapię gumę na mieście. A on zawsze przyjedzie i choćby miał na sobie elegancki garnitur, zmieni mi koło.
Ale na codzienne obiady do mamy chyba pani nie jeździ?
Nie, bo po pierwsze, mama Danusia też pracuje, zajmuje się logistyką w dużej firmie, a po drugie, i ja jestem zaganiana. Poza tym sama potrafię gotować.
A co najchętniej?
Ogórkową. Także żurek, taki z ziemniakami. Robię też stroganowa z groszkiem i pieczarkami (to autorski przepis mamy) albo makarony z sosami śmietanowymi i serowymi. Zdarza mi się upichcić gar zupy czy ulubionego dania i podjadać je przez trzy dni. Czasem pod koniec nawet lepiej smakuje! Nie robię tego z lenistwa, tylko po prostu tak lubię.
Ma pani już dla kogo gotować?
Domyślam się, że to pytanie o partnera... Mam, ale na ten temat na razie nie chcę nic mówić.
To może choć kilka słów o domu. Lubi pani spędzać w nim czas?
Wynajmuję mieszkanie, więc to jeszcze nie jest moje wymarzone miejsce na Ziemi, ale oswajam je pamiątkami z podróży, osobistymi drobiazgami. A gdy jest mi źle, wskakuję do łóżka z iPodem czy książką i, jak w piosence Anny Jopek, wysiadam z tego pędzącego świata.
Raczej wielkiego świata. Spotyka się pani z największymi gwiazdami kina. Która z nich zrobiła ostatnio na pani największe wrażenie?
Hugh Jackman. Przystojny, sławny, bogaty, a przy tym skromny i przyzwoity. Zauroczył mnie. A z kobiet olśniewająca jest Meryl Streep. By zrobić z nią wywiad przerwałam urlop. Ale warto było.
Aktorska legenda! Ale i pani świetnie poczyna sobie w tym zawodzie. Czy po Monice z „M jak miłość” szykuje pani jakieś niespodzianki?
Nie chcę zapeszać, ale rzeczywiście coś się szykuje. Aktorstwo to moja pasja i chcę się w nim rozwijać.
Podobno spełnia w nim pani także młodzieńcze marzenia Taty...
On sam chciał zdawać do szkoły aktorskiej, ale egzaminy do niej były w tym samym czasie, co na politechnikę. Rodzice sugerowali mu, żeby wybrał praktyczny zawód. Został więc inżynierem, jednak miłość do aktorstwa nie umarła. Z kolei mama planowała studiowanie historii sztuki, jednak życiowy pragmatyzm pokrzyżował jej plany. Takie były czasy. To po nich mam jednak artystyczną duszę!
A ciało sportsmenki... Jak udaje się pani zachować linię? Bo stroganow chyba w tym nie pomaga?
Naprawdę się nie odchudzam! Jem, kiedy chcę. Sportów nie uprawiam regularnie. Ale jestem tak zaganiana, że wszystko szybko spalam. W takim razie życzymy chwili wytchnienia w czasie świąt.
Dziękuję! A ja życzę wszystkim waszym wspaniałym czytelniczkom niezapomnianej Wielkanocy!
Wywiad przeprowadził: Krzysztof Rajczyk/Pani domu
Gdzie spędzi pani w tym roku Wielkanoc?
Jeszcze nie wiem, ale najpewniej u moich ukochanych rodziców. Jestem jedynaczką. Oni mieszkają sami, a z najbliższej rodziny mamy właściwie tylko siebie. Zjemy wspólnie śniadanie, pójdziemy na spacer do Łazienek. Wielkanoc od lat kojarzy mi się z chwilą, kiedy po raz pierwszy po zimie można wyjść z domu bez grubej kurtki. To prawdziwy początek wiosny.
Pomoże pani mamie w świątecznych przygotowaniach?
Nie wiem, czy czas mi na to pozwoli! Ale przyznam, że przez lata przedświąteczna mobilizacja i porządki bardzo mnie pochłaniały. Kiedy byłam dzieckiem, przygotowywałam z babcią Jadzią święconkę. Farbowałyśmy jajka cebulą. Raz próbowałyśmy pokrzywą, na zielono, ale nie pamiętam, czy się to udało. Jednak najwięcej emocji budziło poszukiwanie... kurczaczkai baranka. Te dwie figurki wkładane do koszyczka musiały być koniecznie jak najmniejsze. Biegałam więc po mieście w poszukiwaniu tych świątecznych ozdób w wersji supermini. A na koniec pędziłam jeszcze do ogrodu narwać bukszpanu do ozdoby.
Potem wizyta w kościele i już można było świętować…
Traktowałam to tak dosłownie, że czasem donosiłam do domu tylko część zawartości koszyczka. Podjadałam co smakowitsze kąski. Mama nie była zachwycona, ale zawsze mi wybaczała.
Śmigus-dyngus wspomina pani równie miło?
Niestety nie. Hektolitry wody wylewane na przechodniów nie zachwycają mnie. Nauczona doświadczeniem lany poniedziałek spędzam raczej w domu.
A zdarzyło się pani spędzić święta gdzieś daleko, bez rodziny?
Tak. Kiedyś pojechałam do Budapesztu, bo właśnie tam, w połowie drogi, spotkaliśmy się z moim ówczesnym chłopakiem, cudzoziemcem. Jeździliśmy rowerami po mieście, zwiedzaliśmy je. Było miło, bo... inaczej niż zwykle.
Gdy założy pani swoją rodzinę, będzie pani w niej kultywować wielkanocne tradycje?
Oczywiście! Chciałabym, żeby moje dzieci wiedziały, czym jest święconka czy pisanki.
Panią nauczyli tego rodzice. Jest pani z nimi bardzo związana…
Są dla mnie życiową busolą, a ich dom przystanią, do której mogę wpłynąć po każdej burzy. Uformowali mnie, wspierali. Czuję, że jestem dla nich ważna. I czasem to wykorzystuję! Potrafię zadzwonić do mojego taty, gdy złapię gumę na mieście. A on zawsze przyjedzie i choćby miał na sobie elegancki garnitur, zmieni mi koło.
Ale na codzienne obiady do mamy chyba pani nie jeździ?
Nie, bo po pierwsze, mama Danusia też pracuje, zajmuje się logistyką w dużej firmie, a po drugie, i ja jestem zaganiana. Poza tym sama potrafię gotować.
A co najchętniej?
Ogórkową. Także żurek, taki z ziemniakami. Robię też stroganowa z groszkiem i pieczarkami (to autorski przepis mamy) albo makarony z sosami śmietanowymi i serowymi. Zdarza mi się upichcić gar zupy czy ulubionego dania i podjadać je przez trzy dni. Czasem pod koniec nawet lepiej smakuje! Nie robię tego z lenistwa, tylko po prostu tak lubię.
Ma pani już dla kogo gotować?
Domyślam się, że to pytanie o partnera... Mam, ale na ten temat na razie nie chcę nic mówić.
To może choć kilka słów o domu. Lubi pani spędzać w nim czas?
Wynajmuję mieszkanie, więc to jeszcze nie jest moje wymarzone miejsce na Ziemi, ale oswajam je pamiątkami z podróży, osobistymi drobiazgami. A gdy jest mi źle, wskakuję do łóżka z iPodem czy książką i, jak w piosence Anny Jopek, wysiadam z tego pędzącego świata.
Raczej wielkiego świata. Spotyka się pani z największymi gwiazdami kina. Która z nich zrobiła ostatnio na pani największe wrażenie?
Hugh Jackman. Przystojny, sławny, bogaty, a przy tym skromny i przyzwoity. Zauroczył mnie. A z kobiet olśniewająca jest Meryl Streep. By zrobić z nią wywiad przerwałam urlop. Ale warto było.
Aktorska legenda! Ale i pani świetnie poczyna sobie w tym zawodzie. Czy po Monice z „M jak miłość” szykuje pani jakieś niespodzianki?
Nie chcę zapeszać, ale rzeczywiście coś się szykuje. Aktorstwo to moja pasja i chcę się w nim rozwijać.
Podobno spełnia w nim pani także młodzieńcze marzenia Taty...
On sam chciał zdawać do szkoły aktorskiej, ale egzaminy do niej były w tym samym czasie, co na politechnikę. Rodzice sugerowali mu, żeby wybrał praktyczny zawód. Został więc inżynierem, jednak miłość do aktorstwa nie umarła. Z kolei mama planowała studiowanie historii sztuki, jednak życiowy pragmatyzm pokrzyżował jej plany. Takie były czasy. To po nich mam jednak artystyczną duszę!
A ciało sportsmenki... Jak udaje się pani zachować linię? Bo stroganow chyba w tym nie pomaga?
Naprawdę się nie odchudzam! Jem, kiedy chcę. Sportów nie uprawiam regularnie. Ale jestem tak zaganiana, że wszystko szybko spalam. W takim razie życzymy chwili wytchnienia w czasie świąt.
Dziękuję! A ja życzę wszystkim waszym wspaniałym czytelniczkom niezapomnianej Wielkanocy!
Wywiad przeprowadził: Krzysztof Rajczyk/Pani domu
margolcia1