Niesamowite poczucie humoru, ogrom szczerości, szczypta autoironii i dystans do samej siebie - taki przepis podałabym Wam, gdybym na podstawie wywiadu miała opisać Agnieszkę.
Autorka bloga Upichcona, jak wielu z naszych dotychczasowych blogerów, opowiada, że "nie urodziła się z widelcem w ręku", do tego w dzieciństwie była niejadkiem, co przekładało się na przemyt mięsa. Dokąd? I po co? Brzmi interesująco? A to dopiero początek tej historii!
Rozcięte palce, przypalone garnki, ciasto naleśnikowe, które nie go wcale nie przypominało - wszystkie "niewypały" - jak nazywamy je w rozmowie nie zniechęciły Agnieszki do podejmowania prób. Co w praktyce - poza umiejętnością przyrządzenia apetycznych potraw i doskonałymi fotografiami - dała jej ogólnie pojęta sztuka kulinarna?
Myślę, że dziś nikogo nie trzeba przekonywać, że mamy do czynienia z osobą pełną pasji i talentem! Czytając wywiad z Agnieszką uśmiechnęłam się nie raz - czego i Wam życzę. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia Upichconej i przeczytania wywiadu!
Ilekroć spotykam się z takim przypadkiem, zawsze mnie to fascynuje i nie mogę o to nie zapytać: jaki był Twój stosunek do kuchni i jak wyglądało Twoje przyrządzanie posiłków, zanim gotowanie stało się Twoją pasją? No i najważniejsze - co takiego stało się, że Twoje podejście do kulinariów się zmieniło?
Powiem tak – nie urodziłam się królową kuchni! I choć w latach dzieciństwa potrafiłam usmażyć sobie jajko na patelni i zjeść je w towarzystwie bułki z masłem czekoladowym to nie potrafię powiedzieć, że urodziłam się z widelcem w ręku. Zawsze byłam niejadkiem, dla którego 7 kilometrowy przemyt mięsa z obiadu u babci dla naszego psa w domu rodziców nie stanowiło żadnego problemu. Wolałam oddać swój obiad niż zjeść go sama i ten proces utrwalił mi się na dobre - dlatego na dziś dzień bardzo lubię karmić i dzielić się. To właśnie ten element stał się zapalnikiem do gotowania i blogowania.
Moje pierwsze kroki kulinarne zaczęłam stawiać parę lat temu w mojej własnej kuchni. Mając na uwadze dobro rodziny i przyjaciół, którzy goszcząc u mnie w domu nie powinni od razu sięgać po ranigast i stoperan zaczęłam przykładać wagę do tego, co mogę z siebie dać najlepszego. Mimo stert naczyń do mycia, dziesiątek rozciętych palców, niejednokrotnie przypalonych garów największą radość odczuwam gdy moi bliscy z rozkoszą smakują moich potraw. Zaczęłam doceniać sztukę gotowania za to, że nauczyła mnie przede wszystkim pokory i szacunku do czasu. I tak oto pokochałam karmić.
Największy kulinarny - jak sama je nazywasz - niewypał?
Cholera! Trudne pytanie - było ich mnóstwo, zaczynając od ciasta naleśnikowego, które raczej z ciastem nie miało nic wspólnego, aż po spalony schabik w piekarniku. W życiu jak to w życiu człowiek uczy się najlepiej na własnych niewypałach.
Od czego rozpoczęłaś przygodę z gotowaniem „na poważnie”? Czy ktoś Ci podpowiadał, wspierał radami, dobrym słowem czy do wszystkiego od a do z, metodą prób i błędów dochodziłaś sama?
I tak i tak. Jestem z natury samoukiem, który lubi eksperymentować, lecz jak to w życiu bywa nie wszystko od razu wychodzi perfekcyjnie - także w sytuacjach gdzie pali się grunt pod nogami automatycznie (czasami też rozpaczliwie) wykonuję „telefon do przyjaciela”. „Na poważnie” lecz z uśmiechem staram się gotować od zawsze – aby zaoszczędzić wszystkim problemów gastrycznych.
Czy prowadzenie bloga zmieniło w jakimkolwiek sensie Twoje życie?
Zasadniczo je urozmaiciło. Poznałam wielu blogerów, z którymi po dziś dzień utrzymujemy przyjacielskie relacje, spotykamy się na warsztatach kulinarnych lub też prywatnie towarzysko na plotki przy piwku. Bywa, że do siebie piszemy, dzwonimy i radzimy się siebie wzajemnie; to cenne znajomości, przeplecione między pasją a rozwojem.
Mocno budujące są też oferty współpracy, które na dzień dzisiejszy stały się regularnością i każdorazowo motywują mnie do rozwoju i pracy nad wizerunkiem. Pisanie bloga jest zajęciem, w którym odpowiedzialność i konsekwencja muszą stale iść ze sobą w parze, dlatego cieszę się, że udało mi się dojść do punktu w którym obecnie się znajduję.
W jakiej dziedzinie kulinariów czujesz się „najmocniej”, a w której chciałabyś jeszcze podrasować swoje umiejętności?
Cukiernictwo i zdobienie jest moją piętą Achillesową i w tej dziedzinie staram się mocno rozwijać i pracować na kunsztem. Najmocniej czuję się w zupach i makaronach, a co najciekawsze niejednokrotnie z założenia ugotowania zupy wychodził mi jednak sos do makaronu! Także tak, zdecydowanie zupo-makarony!
Czy sama fotografujesz przygotowywane przez siebie potrawy? Sama wymyślasz konfigurację, rekwizyty, dodatki, czy ktoś Ci w tym pomaga?
Tak, zdjęcia przygotowywanych potraw są mojego autorstwa. Rekwizyty i dodatki najczęściej kupuję na pchlich targach bądź dostaję od przyjaciół i rodziny. Pomysły do prezentowania jedzonka na fotografiach to moja fantazja wzbogacona o wiedzę zaczerpniętą z przeczytanych książek i biliardów zdjęć obejrzanych w Internecie.
Czy w Twojej dotychczasowej przygodzie z gotowaniem miałaś taki moment, kiedy jakaś informacja związana np. z łączeniem składników (albo fakt, aby pewnych produktów ze sobą nie łączyć) czy przygotowywaniem jakiejś potrawy naprawdę Cię zaskoczyła, zdziwiła?
Zdecydowanie nie, uwielbiam korelować ze sobą smaki pozornie niepasujące do siebie. Ostatniego roku zakochałam się w łososiu na słodko oraz w mięsie w czekoladzie. Myślę, że miksowanie smaków pozwala nam odkrywać na nowo dotychczas klasycznie spożywane potrawy, urozmaica standardowe posiłki i wprowadza świeżość na talerzu.
Czy zawodowo również jesteś związana z kulinariami? Jeśli nie, a miałabyś pełną dowolność, gdzie chciałabyś spróbować swoich sił? Pisanie książek kulinarnych, własny program a może jako szef kuchni?
Napisanie książki – na duże TAK. Własny program – a czemu nie! Na chwilę obecną gdybym miała się tak mocno rozmarzyć, to chciałabym mieć studio foto do prowadzenia darmowych warsztatów z zakresu fotografii kulinarnej dla wszystkich w każdym wieku.
Co sądzisz o programach typu Masterchef albo Top Chef? Wzięłabyś udział w takim programie?
Nie jestem zwolenniczką tego typu show, w gotowaniu lubię mieć spokój ducha i nie uczestniczę w wyścigach. Udział w takim programie prawdopodobnie zabiłby we mnie tą część umysłu, która pozwala mi delektować się procesem szamotania z garami.
Do czego masz słabość? Z jakiej potrawy albo deseru nie wyobrażasz sobie na dzień dzisiejszy zrezygnować?
Nie jestem związana z konkretnym daniem czy deserem a bardziej ze składnikami.W potrawach śniadaniowych czy kolacyjnych ciężko byłoby mi się obejść bez koperku oraz liści rukoli – zjadamy je rodzinnie przynajmniej dwa razy w tygodniu. W okresie letnim ubóstwiam lody, wszystkie smaki i mleczne i sorbetowe i nie potrafiłabym zrezygnować z ich robienia i pochłaniania.
KAPCZUSZKA, CZYLI NATURALNA POMOC W WALCE Z RAKIEM
Kuracja z kapsaicyny
Na jeden z ostatnich letnich weekendów wraz z sąsiadką rozlewałyśmy porcje naturalnej mikstury, którą postanowiłam nazwać Kapczuszka. Mam nadzieję, że w przyszłości baza, na której zrobiony jest preparat będzie zatwierdzona i ogólnodostępna w Polsce w leczeniu nowotworów.
Kapczuszka to roztwór do picia złożony z dwóch składników:
- 1,5 kg ostrej papryki chilli / czuszka
- 1,5 litra oleju z pestek winogron lub lnianego
Czynnym składnikiem preparatu jest kapsaicyna - ten związek chemiczny występuje w paprykach i to właśnie on działając na nasze receptory powoduje uczucie ostrości i pieczenia. W medycynie kapsaicyna jest stosowana do użytku zewnętrznego jako środek rozgrzewający mięśnie i stawy.
Na chwilę obecną naukowcy z Nottingham University wykazali, że owa substancja pobudza komórki nowotworów do apoptozy czyli samozniszczenia - dzieje się tak ponieważ kapsaicyna atakuje mitochondria komórek nowotworowych odpowiedzialnych za wytwarzanie energii.
Przygotowanie:
Bierzemy 1,5 kilograma ostrej papryki, myjemy i kroimy na najbardziej drobne kawałki jakie jesteśmy w stanie.
Ważne:
- nie usuwamy gniazd nasiennych
- kroimy w rękawiczkach, nie dotykamy oczu i miejsc wrażliwych
Pokrojoną paprykę zalewamy 1,5 litra oleju szlachetnego - z pestek winogron lub lnianego. Odstawiamy w chłodne i zaciemnione miejsce (np. lodówka) na 10 dni, codziennie kilkakrotnie wstrząsając. Po tym okresie zlewamy płyn do butelki. Pijemy 5 razy dziennie, przed każdym posiłkiem, po 1 łyżeczce. Popijamy wyłącznie mlekiem dla złagodzenia ostrości.
Autorka bloga Upichcona, jak wielu z naszych dotychczasowych blogerów, opowiada, że "nie urodziła się z widelcem w ręku", do tego w dzieciństwie była niejadkiem, co przekładało się na przemyt mięsa. Dokąd? I po co? Brzmi interesująco? A to dopiero początek tej historii!
Rozcięte palce, przypalone garnki, ciasto naleśnikowe, które nie go wcale nie przypominało - wszystkie "niewypały" - jak nazywamy je w rozmowie nie zniechęciły Agnieszki do podejmowania prób. Co w praktyce - poza umiejętnością przyrządzenia apetycznych potraw i doskonałymi fotografiami - dała jej ogólnie pojęta sztuka kulinarna?
Myślę, że dziś nikogo nie trzeba przekonywać, że mamy do czynienia z osobą pełną pasji i talentem! Czytając wywiad z Agnieszką uśmiechnęłam się nie raz - czego i Wam życzę. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia Upichconej i przeczytania wywiadu!
Ilekroć spotykam się z takim przypadkiem, zawsze mnie to fascynuje i nie mogę o to nie zapytać: jaki był Twój stosunek do kuchni i jak wyglądało Twoje przyrządzanie posiłków, zanim gotowanie stało się Twoją pasją? No i najważniejsze - co takiego stało się, że Twoje podejście do kulinariów się zmieniło?
Powiem tak – nie urodziłam się królową kuchni! I choć w latach dzieciństwa potrafiłam usmażyć sobie jajko na patelni i zjeść je w towarzystwie bułki z masłem czekoladowym to nie potrafię powiedzieć, że urodziłam się z widelcem w ręku. Zawsze byłam niejadkiem, dla którego 7 kilometrowy przemyt mięsa z obiadu u babci dla naszego psa w domu rodziców nie stanowiło żadnego problemu. Wolałam oddać swój obiad niż zjeść go sama i ten proces utrwalił mi się na dobre - dlatego na dziś dzień bardzo lubię karmić i dzielić się. To właśnie ten element stał się zapalnikiem do gotowania i blogowania.
Moje pierwsze kroki kulinarne zaczęłam stawiać parę lat temu w mojej własnej kuchni. Mając na uwadze dobro rodziny i przyjaciół, którzy goszcząc u mnie w domu nie powinni od razu sięgać po ranigast i stoperan zaczęłam przykładać wagę do tego, co mogę z siebie dać najlepszego. Mimo stert naczyń do mycia, dziesiątek rozciętych palców, niejednokrotnie przypalonych garów największą radość odczuwam gdy moi bliscy z rozkoszą smakują moich potraw. Zaczęłam doceniać sztukę gotowania za to, że nauczyła mnie przede wszystkim pokory i szacunku do czasu. I tak oto pokochałam karmić.
Największy kulinarny - jak sama je nazywasz - niewypał?
Cholera! Trudne pytanie - było ich mnóstwo, zaczynając od ciasta naleśnikowego, które raczej z ciastem nie miało nic wspólnego, aż po spalony schabik w piekarniku. W życiu jak to w życiu człowiek uczy się najlepiej na własnych niewypałach.
Od czego rozpoczęłaś przygodę z gotowaniem „na poważnie”? Czy ktoś Ci podpowiadał, wspierał radami, dobrym słowem czy do wszystkiego od a do z, metodą prób i błędów dochodziłaś sama?
I tak i tak. Jestem z natury samoukiem, który lubi eksperymentować, lecz jak to w życiu bywa nie wszystko od razu wychodzi perfekcyjnie - także w sytuacjach gdzie pali się grunt pod nogami automatycznie (czasami też rozpaczliwie) wykonuję „telefon do przyjaciela”. „Na poważnie” lecz z uśmiechem staram się gotować od zawsze – aby zaoszczędzić wszystkim problemów gastrycznych.
Czy prowadzenie bloga zmieniło w jakimkolwiek sensie Twoje życie?
Zasadniczo je urozmaiciło. Poznałam wielu blogerów, z którymi po dziś dzień utrzymujemy przyjacielskie relacje, spotykamy się na warsztatach kulinarnych lub też prywatnie towarzysko na plotki przy piwku. Bywa, że do siebie piszemy, dzwonimy i radzimy się siebie wzajemnie; to cenne znajomości, przeplecione między pasją a rozwojem.
Mocno budujące są też oferty współpracy, które na dzień dzisiejszy stały się regularnością i każdorazowo motywują mnie do rozwoju i pracy nad wizerunkiem. Pisanie bloga jest zajęciem, w którym odpowiedzialność i konsekwencja muszą stale iść ze sobą w parze, dlatego cieszę się, że udało mi się dojść do punktu w którym obecnie się znajduję.
W jakiej dziedzinie kulinariów czujesz się „najmocniej”, a w której chciałabyś jeszcze podrasować swoje umiejętności?
Cukiernictwo i zdobienie jest moją piętą Achillesową i w tej dziedzinie staram się mocno rozwijać i pracować na kunsztem. Najmocniej czuję się w zupach i makaronach, a co najciekawsze niejednokrotnie z założenia ugotowania zupy wychodził mi jednak sos do makaronu! Także tak, zdecydowanie zupo-makarony!
Czy sama fotografujesz przygotowywane przez siebie potrawy? Sama wymyślasz konfigurację, rekwizyty, dodatki, czy ktoś Ci w tym pomaga?
Tak, zdjęcia przygotowywanych potraw są mojego autorstwa. Rekwizyty i dodatki najczęściej kupuję na pchlich targach bądź dostaję od przyjaciół i rodziny. Pomysły do prezentowania jedzonka na fotografiach to moja fantazja wzbogacona o wiedzę zaczerpniętą z przeczytanych książek i biliardów zdjęć obejrzanych w Internecie.
Czy w Twojej dotychczasowej przygodzie z gotowaniem miałaś taki moment, kiedy jakaś informacja związana np. z łączeniem składników (albo fakt, aby pewnych produktów ze sobą nie łączyć) czy przygotowywaniem jakiejś potrawy naprawdę Cię zaskoczyła, zdziwiła?
Zdecydowanie nie, uwielbiam korelować ze sobą smaki pozornie niepasujące do siebie. Ostatniego roku zakochałam się w łososiu na słodko oraz w mięsie w czekoladzie. Myślę, że miksowanie smaków pozwala nam odkrywać na nowo dotychczas klasycznie spożywane potrawy, urozmaica standardowe posiłki i wprowadza świeżość na talerzu.
Czy zawodowo również jesteś związana z kulinariami? Jeśli nie, a miałabyś pełną dowolność, gdzie chciałabyś spróbować swoich sił? Pisanie książek kulinarnych, własny program a może jako szef kuchni?
Napisanie książki – na duże TAK. Własny program – a czemu nie! Na chwilę obecną gdybym miała się tak mocno rozmarzyć, to chciałabym mieć studio foto do prowadzenia darmowych warsztatów z zakresu fotografii kulinarnej dla wszystkich w każdym wieku.
Co sądzisz o programach typu Masterchef albo Top Chef? Wzięłabyś udział w takim programie?
Nie jestem zwolenniczką tego typu show, w gotowaniu lubię mieć spokój ducha i nie uczestniczę w wyścigach. Udział w takim programie prawdopodobnie zabiłby we mnie tą część umysłu, która pozwala mi delektować się procesem szamotania z garami.
Do czego masz słabość? Z jakiej potrawy albo deseru nie wyobrażasz sobie na dzień dzisiejszy zrezygnować?
Nie jestem związana z konkretnym daniem czy deserem a bardziej ze składnikami.W potrawach śniadaniowych czy kolacyjnych ciężko byłoby mi się obejść bez koperku oraz liści rukoli – zjadamy je rodzinnie przynajmniej dwa razy w tygodniu. W okresie letnim ubóstwiam lody, wszystkie smaki i mleczne i sorbetowe i nie potrafiłabym zrezygnować z ich robienia i pochłaniania.
KAPCZUSZKA, CZYLI NATURALNA POMOC W WALCE Z RAKIEM
Kuracja z kapsaicyny
Na jeden z ostatnich letnich weekendów wraz z sąsiadką rozlewałyśmy porcje naturalnej mikstury, którą postanowiłam nazwać Kapczuszka. Mam nadzieję, że w przyszłości baza, na której zrobiony jest preparat będzie zatwierdzona i ogólnodostępna w Polsce w leczeniu nowotworów.
Kapczuszka to roztwór do picia złożony z dwóch składników:
- 1,5 kg ostrej papryki chilli / czuszka
- 1,5 litra oleju z pestek winogron lub lnianego
Czynnym składnikiem preparatu jest kapsaicyna - ten związek chemiczny występuje w paprykach i to właśnie on działając na nasze receptory powoduje uczucie ostrości i pieczenia. W medycynie kapsaicyna jest stosowana do użytku zewnętrznego jako środek rozgrzewający mięśnie i stawy.
Na chwilę obecną naukowcy z Nottingham University wykazali, że owa substancja pobudza komórki nowotworów do apoptozy czyli samozniszczenia - dzieje się tak ponieważ kapsaicyna atakuje mitochondria komórek nowotworowych odpowiedzialnych za wytwarzanie energii.
Przygotowanie:
Bierzemy 1,5 kilograma ostrej papryki, myjemy i kroimy na najbardziej drobne kawałki jakie jesteśmy w stanie.
Ważne:
- nie usuwamy gniazd nasiennych
- kroimy w rękawiczkach, nie dotykamy oczu i miejsc wrażliwych
Pokrojoną paprykę zalewamy 1,5 litra oleju szlachetnego - z pestek winogron lub lnianego. Odstawiamy w chłodne i zaciemnione miejsce (np. lodówka) na 10 dni, codziennie kilkakrotnie wstrząsając. Po tym okresie zlewamy płyn do butelki. Pijemy 5 razy dziennie, przed każdym posiłkiem, po 1 łyżeczce. Popijamy wyłącznie mlekiem dla złagodzenia ostrości.
niezły kąsek
LauraLaura