Z kart kalendarza:
Jako dziecko pomagała rodzicom w pracach polowych, to uczyło ją odpowiedzialności. Od najmłodszych lat kolekcjonowała też przepisy i świetnie gotowała, dzięki czemu jest dziś ekspertem kulinarnym. A ostatnio oddaje się jeszcze jednej pasji – wspinaczce wysokogórskiej.
W wieku 23 lat pochodząca z podgorlickiej wsi śliczna studentka musiała stawiać czoła politykom i dziennikarzom. Odebrała wtedy trudną lekcję życia. Niedługo potem założyła własną firmę produkującą programy kulinarne. Osiągnęła sukces, a kuchnia wciąż jest jej wielką pasją.
Dziennikarka radiowa i telewizyjna. W mediach od 1992 roku, w TVP od kilku miesięcy, gdzie prowadzi główne wydanie „Wiadomości” oraz poranny program „Kawa czy herbata?”. Autorka trzech książek: „Pokolenie '89”, „Kto pyta, nie błądzi” i „Niedziela bez Teleranka” oraz posiadaczka tytułu Mistrzyni Mowy Polskiej 2010. W tym roku została nominowana też do Telekamery w kategorii najlepszy prezenter informacji. Gratulujemy!
Ma ogromne doświadczenie kulinarne, w programie „Top Chef” ocenia profesjonalnych kucharzy.
Gdzie ostatnio się pani wspinała?
Ewa Wachowicz: W czerwcu zdobyłam Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu, 5642 m n.p.m. To była wyczerpująca wyprawa, bo na takiej wysokości brakuje tlenu, trudno jest oddychać i chodzić. A ja musiałam jeszcze gotować! (śmiech) Na szczęście nie na samym szczycie, tylko w bazie na wysokości 3800 m. Okazało się bowiem, że kucharka, która miała się tym zająć, nie dojechała i cała ekipa wyczekująco spojrzała na mnie...
To nie jest pierwszy szczyt, który pani zdobyła?
Ewa Wachowicz: W zeszłym roku dotarłam na wierzchołek Kilimandżaro, byłam też na Mount Kenya, wspinałam się na Mount Blanc. Naszych tatrzańskich szczytów nie wymieniam, na niektórych byłam po kilka razy, jeszcze jako uczennica liceum.
Czyli ta pasja nie jest nowa?
Ewa Wachowicz: Oczywiście, że nie. Urodziłam się i wychowałam w małej wiosce Klęczany w Beskidzie Niskim. W liceum w Gorlicach miałam wspaniałych nauczycieli, którzy niemal co weekend zabierali naszą klasę na wędrówki po Tatrach. Zawsze marzyłam, żeby wrócić do tej pasji. Teraz moja córka Ola ma 14 lat i jest na tyle samodzielna, że mogę z przyjemnością znów oddawać się wspinaczce.
To przyjemność czy raczej morderczy wysiłek?
Ewa Wachowicz: (śmiech) I jedno, i drugie. Morderczy wysiłek powoduje, że człowiek koncentruje się tylko na jednej rzeczy – dotarciu do celu. Dzięki temu zapomina się o innych sprawach: o pracy, o problemach. Samo zdobycie szczytu dodaje sił. Udało się tu, na górze, więc dam radę tam, na dole – myśli się. I kiedy schodzę z góry, kłopoty znikają. Czuję, że podołam wszystkim obowiązkom i wyzwaniom.
A tych ostatnio pani nie brakuje?
Ewa Wachowicz: Nigdy mi ich nie brakowało. Rzuciłam się w wir pracy jako bardzo młoda dziewczyna – miałam ledwie 23 lata, gdy zostałam sekretarzem prasowym premiera Waldemara Pawlaka. To był dla mnie prawdziwy uniwersytet życia. Dużo się wtedy nauczyłam, nawiązałam też wiele kontaktów. Poznałam np. Ninę Terentiew i spodobał się jej mój pomysł na „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”, których przez 10 lat byłam producentką. Od sześciu lat prowadzę też w Polsacie program „Ewa gotuje”, który nagrywany jest w mojej prywatnej kuchni. Wcześniej było „Przez żołądek do serca”, jeszcze wcześniej „Domowa kawiarenka”. Poza tym wydałam cztery książki kulinarne, piszę piątą. A ostatnio, u boku wytrawnych znawców kuchni, sędziuję w nowym programie Polsatu „Top Chef”.
Musi być pani prawdziwym ekspertem, skoro ocenia dokonania kulinarne zmagających się w programie zawodowych kucharzy?
Ewa Wachowicz: Kuchnia to moja pasja! Już w dzieciństwie pomagałam mamie gotować i piec ciasta. Gdy miałam 11 lat, zaczęłam wycinać z gazet, w tym również z „Przyjaciółki”, przepisy i wklejać je do zeszytu – mam go do dziś. Chodziłam na spotkania Koła Gospodyń Wiejskich i wymieniałam się przepisami z sąsiadkami. Później, przez lata pracy zawodowej związanej ze sztuką kulinarną, rozwijałam te zainteresowania. Uczestniczyłam w wielu kursach gotowania, m.in. w Nowym Jorku i Tajlandii. Poznawałam nowe smaki i uczyłam się je komponować. Tej pasji oczekuję od kucharzy zawodowców, których przyszło mi teraz oceniać. Chcę, aby pokazali, że są nie tylko doskonałymi fachowcami, ale również artystami.
Prawdziwa z pani kobieta pracująca. Skąd czerpie pani na to wszystko siły?
Ewa Wachowicz: Właśnie z gór (śmiech), ale wiele też w tym zasługi mojego domu rodzinnego. Rodzice bardzo mnie kochali, ale również w niczym nie pobłażali. Mój tata nie przyjmował na przykład tłumaczenia, że czegoś nie zrobię, bo nie umiem. Dzięki niemu nauczyłam się nawet zmieniać klocki hamulcowe w traktorze! Rodzice powtarzali mi, że jeśli czegoś nie wiem, powinnam dowiedzieć się tego z książek lub zapytać kogoś, kto się na tym zna. To w dużej mierze ukształtowało mój charakter.
W domu rodzinnym była więc pani nauczona pracy?
Ewa Wachowicz: Tak. Chodziłam z rodzicami w pole wiązać snopki ze zbożem i zbierać ziemniaki. Niejeden raz tata budził nas o czwartej nad ranem i trzeba było biec w pole kopić siano, bo zbliżała się burza. Kiedy jednak odrabiałam lekcje, czy uczyłam się do sprawdzianu, byłam zwolniona z pracy. Moja mama mówiła: „Ucz się dziecko, bo jak nie zdobędziesz wykształcenia, zostaniesz na gospodarstwie i całe życie będziesz bardzo ciężko pracować”. Rodzice nigdy nie pomagali mi w odrabianiu lekcji, co uczyło mnie odpowiedzialności. Teraz podobnie postępuję z moją córką.
Również wymaga pani od niej tak ciężkiej pracy?
Ewa Wachowicz: Nie ma takiej potrzeby, bo mieszkamy w Krakowie, ale Ola ma swoje obowiązki. Samodzielnie odrabia lekcje, ja je tylko sprawdzam. Czasami narzeka, że jestem zbyt surowym rodzicem, bo wymagam, aby o określonej porze była w domu, nie pozwalam jej na pewne rzeczy. Sporo czasu czasu spędzamy jednak razem, córka uwielbia np. nasze wspólne wycieczki rowerowe.
Wspina się z panią po górach?
Ewa Wachowicz: Troszeczkę po Tatrach, ale zdecydowanie bardziej woli wspinaczkę skałkową. Ja też wspinam się w ten sposób, zrobiłam nawet specjalny kurs. Gdy mam wolny weekend czy chociaż popołudnie, pakujemy nasze uprzęże oraz liny i jedziemy do Rzędkowic czy do Doliny Będkowskiej pod Kraków.
Czy Ola odziedziczyła po pani zamiłowanie do gotowania?
Ewa Wachowicz: Chyba tak i bardzo mnie to cieszy. Często mi pomaga w kuchni. Zdarza się nawet, że sama wymyśla jakieś potrawy, raz nawet skorzystałam z jej przepisu w jednym z programów. Poza tym ma takie dobre serduszko... Gdy mam ciężki tydzień i w sobotę odsypiam pracę, Ola podaje mi do łóżka śniadanie.
Łączy was silna więź. Po rozstaniu z mężem, od dziesięciu lat wychowuje pani córkę samodzielnie?
Ewa Wachowicz: Ja opiekuję się nią na co dzień, zawożę do szkoły i gotuję obiady, ale z tatą spędza niektóre weekendy i część wakacji. Niestety, często jest tak, że gdy ludzie się rozstają, to złość wobec siebie nawzajem przenoszą na dziecko. To największy błąd, ponieważ dziecko powinno czuć, że jest kochane przez mamę i tatę. Dla mnie zawsze było najważniejsze to, by Ola wiedziała, że ma dwoje rodziców.
A czy pani serce jest aktualnie zajęte? Internet huczy od plotek o pani rzekomym związku z prezesem Polsatu?
Ewa Wachowicz: Tak samo przed laty huczało o moim wymyślonym romansie z premierem Pawlakiem. Prezes Polsatu jest moim szefem. A na plotki nie mam żadnego wpływu, dlatego już dawno postanowiłam się nimi nie przejmować. Moi najbliżsi wiedzą, jak jest naprawdę i to dla mnie najważniejsze. Od dawna mam również zasadę, że nie mówię publicznie o moich uczuciach. Wpuściłam widzów do swojej kuchni i na tym, pozwolą Państwo, poprzestanę...
Zdarza się pani, że ktoś nazywa panią: „Miss Polonia”?
Ewa Wachowicz: (śmiech) Bardzo często. Kiedyś buntowałam się przeciw temu, że tyle rzeczy w życiu zrobiłam, a i tak jestem „Miss Polonią”. Dzisiaj odbieram to już zupełnie inaczej, jako coś bardzo miłego. Z perspektywy czasu myślę też, że ten tytuł miał wielki wpływ na moje życie. Gdyby nie on, nie wiem, czy byłabym dzisiaj w miejscu, w którym jestem.
Rozmawiała Monika Wilczyńska/Przyjaciółka
Jako dziecko pomagała rodzicom w pracach polowych, to uczyło ją odpowiedzialności. Od najmłodszych lat kolekcjonowała też przepisy i świetnie gotowała, dzięki czemu jest dziś ekspertem kulinarnym. A ostatnio oddaje się jeszcze jednej pasji – wspinaczce wysokogórskiej.
W wieku 23 lat pochodząca z podgorlickiej wsi śliczna studentka musiała stawiać czoła politykom i dziennikarzom. Odebrała wtedy trudną lekcję życia. Niedługo potem założyła własną firmę produkującą programy kulinarne. Osiągnęła sukces, a kuchnia wciąż jest jej wielką pasją.
Dziennikarka radiowa i telewizyjna. W mediach od 1992 roku, w TVP od kilku miesięcy, gdzie prowadzi główne wydanie „Wiadomości” oraz poranny program „Kawa czy herbata?”. Autorka trzech książek: „Pokolenie '89”, „Kto pyta, nie błądzi” i „Niedziela bez Teleranka” oraz posiadaczka tytułu Mistrzyni Mowy Polskiej 2010. W tym roku została nominowana też do Telekamery w kategorii najlepszy prezenter informacji. Gratulujemy!
Ma ogromne doświadczenie kulinarne, w programie „Top Chef” ocenia profesjonalnych kucharzy.
Gdzie ostatnio się pani wspinała?
Ewa Wachowicz: W czerwcu zdobyłam Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu, 5642 m n.p.m. To była wyczerpująca wyprawa, bo na takiej wysokości brakuje tlenu, trudno jest oddychać i chodzić. A ja musiałam jeszcze gotować! (śmiech) Na szczęście nie na samym szczycie, tylko w bazie na wysokości 3800 m. Okazało się bowiem, że kucharka, która miała się tym zająć, nie dojechała i cała ekipa wyczekująco spojrzała na mnie...
To nie jest pierwszy szczyt, który pani zdobyła?
Ewa Wachowicz: W zeszłym roku dotarłam na wierzchołek Kilimandżaro, byłam też na Mount Kenya, wspinałam się na Mount Blanc. Naszych tatrzańskich szczytów nie wymieniam, na niektórych byłam po kilka razy, jeszcze jako uczennica liceum.
Czyli ta pasja nie jest nowa?
Ewa Wachowicz: Oczywiście, że nie. Urodziłam się i wychowałam w małej wiosce Klęczany w Beskidzie Niskim. W liceum w Gorlicach miałam wspaniałych nauczycieli, którzy niemal co weekend zabierali naszą klasę na wędrówki po Tatrach. Zawsze marzyłam, żeby wrócić do tej pasji. Teraz moja córka Ola ma 14 lat i jest na tyle samodzielna, że mogę z przyjemnością znów oddawać się wspinaczce.
To przyjemność czy raczej morderczy wysiłek?
Ewa Wachowicz: (śmiech) I jedno, i drugie. Morderczy wysiłek powoduje, że człowiek koncentruje się tylko na jednej rzeczy – dotarciu do celu. Dzięki temu zapomina się o innych sprawach: o pracy, o problemach. Samo zdobycie szczytu dodaje sił. Udało się tu, na górze, więc dam radę tam, na dole – myśli się. I kiedy schodzę z góry, kłopoty znikają. Czuję, że podołam wszystkim obowiązkom i wyzwaniom.
A tych ostatnio pani nie brakuje?
Ewa Wachowicz: Nigdy mi ich nie brakowało. Rzuciłam się w wir pracy jako bardzo młoda dziewczyna – miałam ledwie 23 lata, gdy zostałam sekretarzem prasowym premiera Waldemara Pawlaka. To był dla mnie prawdziwy uniwersytet życia. Dużo się wtedy nauczyłam, nawiązałam też wiele kontaktów. Poznałam np. Ninę Terentiew i spodobał się jej mój pomysł na „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”, których przez 10 lat byłam producentką. Od sześciu lat prowadzę też w Polsacie program „Ewa gotuje”, który nagrywany jest w mojej prywatnej kuchni. Wcześniej było „Przez żołądek do serca”, jeszcze wcześniej „Domowa kawiarenka”. Poza tym wydałam cztery książki kulinarne, piszę piątą. A ostatnio, u boku wytrawnych znawców kuchni, sędziuję w nowym programie Polsatu „Top Chef”.
Musi być pani prawdziwym ekspertem, skoro ocenia dokonania kulinarne zmagających się w programie zawodowych kucharzy?
Ewa Wachowicz: Kuchnia to moja pasja! Już w dzieciństwie pomagałam mamie gotować i piec ciasta. Gdy miałam 11 lat, zaczęłam wycinać z gazet, w tym również z „Przyjaciółki”, przepisy i wklejać je do zeszytu – mam go do dziś. Chodziłam na spotkania Koła Gospodyń Wiejskich i wymieniałam się przepisami z sąsiadkami. Później, przez lata pracy zawodowej związanej ze sztuką kulinarną, rozwijałam te zainteresowania. Uczestniczyłam w wielu kursach gotowania, m.in. w Nowym Jorku i Tajlandii. Poznawałam nowe smaki i uczyłam się je komponować. Tej pasji oczekuję od kucharzy zawodowców, których przyszło mi teraz oceniać. Chcę, aby pokazali, że są nie tylko doskonałymi fachowcami, ale również artystami.
Prawdziwa z pani kobieta pracująca. Skąd czerpie pani na to wszystko siły?
Ewa Wachowicz: Właśnie z gór (śmiech), ale wiele też w tym zasługi mojego domu rodzinnego. Rodzice bardzo mnie kochali, ale również w niczym nie pobłażali. Mój tata nie przyjmował na przykład tłumaczenia, że czegoś nie zrobię, bo nie umiem. Dzięki niemu nauczyłam się nawet zmieniać klocki hamulcowe w traktorze! Rodzice powtarzali mi, że jeśli czegoś nie wiem, powinnam dowiedzieć się tego z książek lub zapytać kogoś, kto się na tym zna. To w dużej mierze ukształtowało mój charakter.
W domu rodzinnym była więc pani nauczona pracy?
Ewa Wachowicz: Tak. Chodziłam z rodzicami w pole wiązać snopki ze zbożem i zbierać ziemniaki. Niejeden raz tata budził nas o czwartej nad ranem i trzeba było biec w pole kopić siano, bo zbliżała się burza. Kiedy jednak odrabiałam lekcje, czy uczyłam się do sprawdzianu, byłam zwolniona z pracy. Moja mama mówiła: „Ucz się dziecko, bo jak nie zdobędziesz wykształcenia, zostaniesz na gospodarstwie i całe życie będziesz bardzo ciężko pracować”. Rodzice nigdy nie pomagali mi w odrabianiu lekcji, co uczyło mnie odpowiedzialności. Teraz podobnie postępuję z moją córką.
Również wymaga pani od niej tak ciężkiej pracy?
Ewa Wachowicz: Nie ma takiej potrzeby, bo mieszkamy w Krakowie, ale Ola ma swoje obowiązki. Samodzielnie odrabia lekcje, ja je tylko sprawdzam. Czasami narzeka, że jestem zbyt surowym rodzicem, bo wymagam, aby o określonej porze była w domu, nie pozwalam jej na pewne rzeczy. Sporo czasu czasu spędzamy jednak razem, córka uwielbia np. nasze wspólne wycieczki rowerowe.
Wspina się z panią po górach?
Ewa Wachowicz: Troszeczkę po Tatrach, ale zdecydowanie bardziej woli wspinaczkę skałkową. Ja też wspinam się w ten sposób, zrobiłam nawet specjalny kurs. Gdy mam wolny weekend czy chociaż popołudnie, pakujemy nasze uprzęże oraz liny i jedziemy do Rzędkowic czy do Doliny Będkowskiej pod Kraków.
Czy Ola odziedziczyła po pani zamiłowanie do gotowania?
Ewa Wachowicz: Chyba tak i bardzo mnie to cieszy. Często mi pomaga w kuchni. Zdarza się nawet, że sama wymyśla jakieś potrawy, raz nawet skorzystałam z jej przepisu w jednym z programów. Poza tym ma takie dobre serduszko... Gdy mam ciężki tydzień i w sobotę odsypiam pracę, Ola podaje mi do łóżka śniadanie.
Łączy was silna więź. Po rozstaniu z mężem, od dziesięciu lat wychowuje pani córkę samodzielnie?
Ewa Wachowicz: Ja opiekuję się nią na co dzień, zawożę do szkoły i gotuję obiady, ale z tatą spędza niektóre weekendy i część wakacji. Niestety, często jest tak, że gdy ludzie się rozstają, to złość wobec siebie nawzajem przenoszą na dziecko. To największy błąd, ponieważ dziecko powinno czuć, że jest kochane przez mamę i tatę. Dla mnie zawsze było najważniejsze to, by Ola wiedziała, że ma dwoje rodziców.
A czy pani serce jest aktualnie zajęte? Internet huczy od plotek o pani rzekomym związku z prezesem Polsatu?
Ewa Wachowicz: Tak samo przed laty huczało o moim wymyślonym romansie z premierem Pawlakiem. Prezes Polsatu jest moim szefem. A na plotki nie mam żadnego wpływu, dlatego już dawno postanowiłam się nimi nie przejmować. Moi najbliżsi wiedzą, jak jest naprawdę i to dla mnie najważniejsze. Od dawna mam również zasadę, że nie mówię publicznie o moich uczuciach. Wpuściłam widzów do swojej kuchni i na tym, pozwolą Państwo, poprzestanę...
Zdarza się pani, że ktoś nazywa panią: „Miss Polonia”?
Ewa Wachowicz: (śmiech) Bardzo często. Kiedyś buntowałam się przeciw temu, że tyle rzeczy w życiu zrobiłam, a i tak jestem „Miss Polonią”. Dzisiaj odbieram to już zupełnie inaczej, jako coś bardzo miłego. Z perspektywy czasu myślę też, że ten tytuł miał wielki wpływ na moje życie. Gdyby nie on, nie wiem, czy byłabym dzisiaj w miejscu, w którym jestem.
Rozmawiała Monika Wilczyńska/Przyjaciółka