To mój debiut. Tak, mam 42 lata (za 2 dni ;-)) i właśnie teraz, przed Wami debiutuję jako redaktorka serwisu społecznościowego o jedzeniu. Ha! Dumna jestem, że hej! W końcu nie każdemu jest dane robić w życiu to, co lubi najbardziej na świecie. A ja lubię pisać, gadać i gotować.
Dziadek byłby ze mnie dumny. To znaczy, pewnie miałby trudności ze zrozumieniem co to serwis społecznościowy, ale na pewno nie miałby żadnych ze zrozumieniem tego, co zamierzam tu pisać o jedzeniu. Był kucharzem. Doskonałym.
Byłam dzieciakiem, jak wydawał przyjęcia na których uginało się od dziczyzny, drobiu, galaretek, tatarów i innych wykwintnych potraw.
Tyle, że zapamiętałam go też jako troskliwego dziadka, który nigdy mnie nie wypuszczał z domu bez śniadania, który dawał kanapki do szkoły i na dalszą drogę.
A dziadka kanapki były najlepsze na świecie. O świcie kupował w piekarni białe bułki poznańskie (w końcu to było Gniezno). Takie większe, mięsiste, z których można było wyrywać grudki mięsistego chlebowego nadzienia, kulać w palcach i jeść taka mokrą, sprężystą masę... Boże, jakie to było dobre…
On kroił na 6 małych skibeczek (kanapek po innemu ;-)), każdą dokładnie smarował masłem i każda była z czymś innym. A to z białym serkiem i dżemem, a to z polędwiczką i pomidorkiem, a to z żółtym serem i zielonym ogórkiem, jedna ze smalcem i solą a ostatnia z miodem, a ta malutka z twarożkiem i szczypiorkiem.
Dziadku, mam dziś tremę i czuję, jak mi się żołądek kurczy, ale takie kanapki jak Twoje zjadłabym z apetytem. Dziś potrzebuję dobrego posiłku na długą drogę w nieznane… Po drodze zamierzam wykarmić wszystkich głodnych.
Ktoś ma ochotę na kanapkę? Którąś szczególnie?