Mój dom już pachnie choinką

Marta Grycan w wywiadzie dla Pani domu opowiada o Świętach Bożego Narodzenia od kuchni i nie tylko.

         
ocena: 4/5 głosów: 2
Mój dom już pachnie choinką
Własna cukiernia, program „Polski turniej wypieków”, nowa książka – jej kariera rozwija się błyskawicznie. Ale nam Marta Grycan opowiada o… Świętach.

Cieszy się pani na nadchodzące Boże Narodzenie?

Bardzo! To chyba najpiękniejsze chwile w roku. Ale te długie przygotowania… Bardzo je lubię. U mnie zaczynają się na długo przed wigilijną kolacją, już w pierwszych dniach grudnia. Wyciągam z szaf dekoracje, kupuję nowe. Chcę, by było pięknie, uroczyście. Stroiki, lampki, kwiaty… One zawsze tworzą miły nastrój.

Podobny do tego, jaki pamięta pani z dzieciństwa?

Coś w tym jest, bo lubię wskrzeszać piękne wspomnienia. W Głogowie, gdzie się wychowałam, razem z tatą ubierałam choinkę, pomagałam też mamie w kuchni.

A co podawano do stołu w wigilijny wieczór?

To były tradycyjne potrawy,ale z nutką kresową. Mój dziadek, który pięknie grał na pianinie i zawsze intonował kolędy, pochodził ze Lwowa. Prawdziwą kutię i „sliedziki” znałam więc nie tylko z opowieści.

Dziś to pani gotuje…

I uwielbiam to! Wiem, że sprawiam radość bliskim, gdy na stół podaję ich ulubione dania. Mąż przepada za faszerowanymi rybami, córki pomagają mi lepić pyszne pierogi i uszka. A ja sama piekę wyszukane słodkości.

Nie lepiej odpocząć i zamiast urządzać samemu wigilię, wybrać się w gości?

Nie wyobrażam sobie świąt poza domem. Włosi mawiają, że Boże Narodzenie musisz spędzać z najbliższymi, ale już Wielkanoc z kim chcesz. Ja się z tym zgadzam. Święta, niestety, szybko mijają...

Jaka jest pani kuchnia na co dzień?

Ja przepadam za kuchnią śródziemnomorską. Dobra oliwa, chleb, zioła, ryby często są smaczniejsze niż najbardziej wyszukane dania. Trzymam się tej zasady, ale gotuję najczęściej „pod dzieci i męża”. Oni zaś mają bardzo różne gusty. Lubią wszystko: od japońszczyzny aż po tradycyjną polską kuchnię. Dlatego cieszę się, że miałam okazję uczyć się gotowania od kucharzy z Francji i Włoch. Teraz się to przydaje.

Podobno trafiła pani do serca męża przez żołądek?

Nie do końca tak było. Poznaliśmy się na lotnisku i już po godzinie mi się oświadczył. Zaimponował mi potem wytrwałością, bo przyjeżdżał z Warszawy do Głogowa na kawę. Bardzo często! Do dziś łączy nas gorące uczucie. Adam wie, jak dbać o kobietę, a ja stworzyłam dom, o jakim marzyliśmy: ciepły, bezpieczny, taki, w którym pachnie jedzeniem i do którego chętnie się wraca. Jak ważna jest taka życiowa przystań, nauczyła mnie moja mama.

A czego pani uczy swoje córki?

Nie daję im gotowych lekcji życia, bo to nie ma sensu, raczej dobry przykład. To najlepsza metoda wychowawcza. Chwile spędzane z dziećmi dodają mi skrzydeł. Uwielbiam patrzeć i słuchać, jak się śmieją, są szczęśliwe. Wtedy i ja czuję, że prawdziwe szczęście mam obok siebie, więc nie muszę szukać go gdzieś w chmurach. Chciałabym, by moje trzy córki szanowały innych, były pewne siebie, ale także czułe na problemy świata. Chcę być dla nich i autorytetem, i przyjaciółką zarazem.

Autorytetem jest już pani za to w świecie mody. Krążą plotki, że nie wkłada pani dwa razy tej samej sukienki...

To nieprawda. Według mnie ta zasada może dotyczyć tylko wielkich gal, takich jak np. gala oscarowa. Jak coś jest ładne, gustowne – przywiązuję się do tego. Suknie projektuję i szyję sama albo kupuję. Nie tylko u znanych projektantów, także w butikach czy sieciówkach. Liczą się krój, forma, nie metka.

Złotej rybki nie poprosiłaby pani zatem o coś zbytkownego?

Może to zabrzmi bardzo banalnie, ale wolałabym poprosić o to, by ludzie byli dla siebie zwyczajnie lepsi, a także życzliwsi. I żeby wszystkie dzieci świata czuły się szczęśliwe. Tak po prostu. No i może jeszcze, by dostały cudne gwiazdkowe prezenty...

A jaki prezent pani chciałaby dostać pod choinkę?

Taki od serca. A co to będzie? Nieważne! Mam już to, czego mi trzeba: rodzinę, miłość i pasję.


Wywiad przeprowadził Krzysztof Rajczyk/Pani domu