Jak byłam mała, słonina kojarzyła mi się ze słoniem i wielkim zaskoczeniem było, kiedy dowiedziałam się, że jest ze świnki. W moim rodzinnym domu rzadko jadało się słoninę, ale jej smak pamiętam do dziś. Jajecznica na słoninie, na wytopionych skwarkach… aż ślinka mi cieknie na samą myśl.
Słonina w naszym kraju, owiana jest raczej złą sławą… że jest za tłusta, że niezdrowa, że to sam cholesterol.
Wszyscy chcemy być zdrowi i szczupli, ale bez żadnych przeszkód (i zastanowienia) pochłaniamy ogromne ilości sztucznej, chemicznej i niezdrowej żywności, która stopniowo i powolnie niszczy nasz organizm i zdrowie.
Bez opamiętania jemy pięknie różowe, fit szyneczki i niskotłuszczowe paróweczki cielęce. A tu się okazuje, że do łask i na salony powraca właśnie słonina. Oczywiście nie namawiam do spożywania słoniny w kilogramach ale proponuję, żeby się do niej przekonać bo naprawdę warto.
Oto kilka propozycji, z jakimi rodzajami można poeksperymentować:
- słonina wędzona na ciepło lub na zimno: jeśli mamy przydomową wędzarnię, sprawa jest prosta; jeśli nie mamy jednak tego komfortu, spróbujmy wersji ukraińskiej, czyli imitacji wędzonej słoniny
- słonina marynowana
- słonina mrożona z cebulą
- słonina solona i/lub paprykowana
- słonina konserwowa
Dziś jednak coraz trudniej dostać słoninę, taką jak przed laty. W osiedlowym sklepiku kupimy produkt w wersji mocno light, czyli o grubości maksymalnie 3-5 cm. Słoninę owiniętą w papier można przechowywać w lodówce 2-3 dni. Przetwory ze słoniny należy pasteryzować dwukrotnie i ciasno układać w słoikach.