Kamila na swoim blogu kolekcjonuje szybkie i efektowne przepisy. Niektóre smaki sprawiają, że powraca do niezapomnianych wydarzeń ze swojego życia. Marzy o napisaniu książki kulinarnej i choć na razie poprzestała na pisaniu bloga, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Ugotowane Pozamiatane to wyjątkowe miejsce, gdzie oprócz przepisów znajdziecie także recenzje książek kulinarnych i poradników. Bardzo barwny i wieloaspektowy blog, który naprawdę warto odwiedzić! Zachęcam do przeczytania wywiadu!
Co w Twoim przypadku było impulsem do założenia bloga?
Zawodowo zajmuję się marketingiem gastronomicznym. Inspiracją był dla mnie udział w konferencji dla blogerów. To dało mi przysłowiowego kopa, żeby przełożyć marzenie o własnym blogu na rzeczywistość. Zawsze chciałam napisać książkę, ale duża forma książki mnie blokowała, nie wiedziałam o czym mam pisać. Na blogu każdy wpis to krótka forma, więc mogę być twórcza, pisać trochę o sobie, a jednocześnie nie muszę zjadać tego słonia w całości. Poza tym odkąd mam bloga, skończył się problem z zapominaniem przepisów. Po prostu wchodzę na swoją stronę i mam to, czego potrzebuję.
Ugotowane Pozamiatane – dlaczego akurat taką nazwę wybrałaś?
Lubię formę dokananą. Lubię też, gdy nazwa jest łatwa do zapamiętania i od razu wyraża o czym będzie blog. Moje przepisy są proste, szybkie, ale też efektowne. Początkowo blog miał się nazywać Kwestia Szaleństwa, bo w tamtym czasie lubiłam eksperymenty kulinarne, ale ostatnio złagodniałam. Gotuję sporo klasyków i dań, które pamiętam z dzieciństwa.
Twój blog jest wieloaspektowy. Na co oprócz sprawdzonych przepisów mogą liczyć czytelnicy?
Lubię chodzić na warsztaty kulinarne i czytać książki o gotowaniu. Moi czytelnicy mogą zawsze liczyć, że polecę im dobrą książkę kucharską, która dla mnie była wartościowa i przekażę przepis z warsztatów, który mnie zaskoczył. Jestem zapalonym działkowcem, więc mam sporo przepisów na dania prosto z krzaka. Kiedy zrobi się cieplej, będę więcej pisać o ogrodnictwie miejskim - domowej uprawie ziół i roślin.
Co sprawia Ci największą radość podczas gotowania?
Gotowanie umożliwia mi skoncentrowanie się i wyciszenie. Jest też wyprawą w poszukiwaniu nowych smaków i produktów. Lubię ugotować coś po raz pierwszy, nie wiedząc co z tego wyniknie.
Najciekawsze wydarzenie kulinarne, w którym brałaś udział to…
Bardzo podoba mi się cykl Kino Kulinarne na Festiwalu Transatlantyk w Łodzi. To pokaz filmu, któremu towarzyszy wykwintna kolacja inspirowana tematyką obejrzanego filmu. W tym roku mogłam być tylko na jednym pokazie. Japoński film “Kwiat wiśni” został zinterpretowany przez Macieja Rosińskiego, który jest znany ze swoich wyjątkowych deserów.
Książka kulinarna, którą według Ciebie powinien przeczytać każdy miłośnik gotowania?
Uwielbiam książki o gotowaniu, więc trudno mi wskazać tylko jedną. Gdybym miała wybrać prezent dla kogoś, kto zaczyna dopiero swoją przygodę z gotowaniem, byłby to pewnie “4-godzinny mistrz kuchni“ (napisał ją Timothy Ferriss) albo “Szybko, świeżo, prosto” (Donna Hay). Jeśli ktoś już sobie radzi, to poleciłabym książkę o kuchni jakiegoś konkretnego kraju np. włoską “Kuchnię Dantego”. Uwielbiam kiszonki, są takie proste, tanie i smaczne, więc myślę, że każdy powinien przeczytać “Sztukę fermentacji” (Sandor Ellix Katz).
Twój największy sukces kulinarny to...
Późno zaczęłam gotować, więc sam fakt, że polubiłam pracę w kuchni i zostałam blogerem kulinarnym jest dla mnie sukcesem. Jako dziecko mieszkałam z babcią, która uważała, że tylko ona dobrze gotuje, a wszyscy inni źle, więc nie pozwalała sobie pomagać w kuchni. Kiedy jej zabrakło, nie umiałam zrobić sobie jajka. Lubiłam dobrze zjeść, więc jadłam na mieście.
Zaczęłam gotować na poważnie dopiero gdy pracowałam w Mordorze, gdzie nie ma możliwości kupienia sobie czegoś, co nie byłoby syfne, niezdrowe i drogie. To lunchboxy i klub obiadowy z kolegami z pracy sprawiły, że pokochałam gotowanie. Oczywiście cieszę się też, kiedy moje teksty są gdzieś publikowane, a przepisy wygrywają konkursy dla blogerów, ale nie mam wobec siebie zbyt wysokich wymagań. Wystarczą mi moje proste przepisy, które zwykle można zrobić w pół godziny po po powrocie z pracy.
Skąd czerpiesz kulinarne inspiracje?
Pierwsze smaki, które pamiętam, to smaki lat ‘90. Sałatki warstwowe z warzywami z puszki, ciasta z papierka typu kopiec kreta i karpatka. Był to wyraz buntu kulinarnego, bo w moim domu uważało się te dania za niezdrowe i niedostatecznie pracochłonne, by można je było podać gościom. Do dziś bardziej smakuje mi kukurydza z puszki niż z kolby, ale staram się robić zdrowsze wersje tych potraw. Czytam dużo książek kucharskich, to dużo przyjemniejsze niż oglądanie przepisów na blogach. Często chodzę na warsztaty gotowania.
Jakie smaki najczęściej pojawiają się w Twoim domu?
Moje ulubione smaki to kiszonki. Fermentuję prawie każde warzywo, które nie ucieka na drzewo. Często jem też sałatki, zwłaszcza warstwowe. Jeśli coś mi zasmakuje, jem to w kółko z małymi modyfikacjami np. w lecie jest często grane leczo, a jesień to 101 dań z dyni piżmowej. Bardzo lubię comfort food: proste i szybkie dania z ziemniaków, sera i warzyw, które sprawiają, że jest nam cieplej i lepiej na świecie.
Smaki dzieciństwa, których nigdy nie zapomnisz to…
W dzieciństwie wakacje spędzałam na działce, więc lubię kuchnię bliską naturze, zebraną prosto z krzaka czy grządki np. smażone kwiaty cukinii. Z tego okresu pamiętam też rodzinne rytuały - wspólne robienie ogórków czy orzechówki. Pamiętam, że piekłam murzynka, pleśniak, kopiec kreta i karpatkę. Teraz te ciasta wydają się obciachowe, ale ja mam do nich ogromny sentyment i dalej je robię od czasu do czasu.
Z moimi nastoletnimi prywatkami kojarzy mi się żółta sałatka, albo któraś z rosyjskich sałatek, które często przygotowywałam na imprezy np. śledzik pod pierzynką czy mimoza. Bardzo lubiłam wtedy język i kulturę rosyjską. Na moim stole nie może też zabraknąć czegoś wietnamskiego, bo wychowałam się na Ochocie, gdzie łatwiej o zupę pho niż o rosół.
Na deser koniecznie pascha, którą pamiętam z dzieciństwa z kawiarni na rynku w Płońsku. Chociaż wtedy moim ulubionym deserem były kawałki wafli. Takie skrawki, które Wedel sprzedawał w przezroczystych workach, jako produkt uboczny produkcji torcików wedlowskich. Oczywiście trzeba było stać po nie w kolejce.
Kawa czy herbata? Szarlotka czy sernik? Pomidorówka czy rosół? Po której stronie się opowiadasz?
Zdecydowanie jestem herbaciarą, ale nie lubię czarnej herbaty. Za to wszystkie inne herbatki i ziółka mogłabym pić codziennie. Kawa i czarna herbata kojarzą mi się z pracą do późna.
Zdecydowanie wolę sernik. Im mniej ciasta i więcej sera, tym lepiej. Szarlotka chyba mi się przejadła. Moja babcia pod koniec życia robiła w kółko szarlotkę z jabłkami ze słoika, bo nie pamiętała, że ostatnio jak robiła ciasto, to też była taka szarlotka.
Kiedyś wolałam pomidorową, ale mój mąż robi bardzo dobry rosół, więc przeszłam do stronnictwa rosołu. Pyszny jest zwłaszcza z kluseczkami z macy.
PIERNIK MAROKAŃSKI Z PRZYPRAWĄ RAS EL HANOUT
Najlepsze ciasto jakie ostatnio jadłam, to rodzaj piernika z marokańską mieszanką przypraw ras el hanout. To coś pomiędzy przyprawą do piernika a curry. Kupiłam tę przyprawę po przeczytaniu książki “Pysznie dla rodziny i przyjaciół”. Używa się jej tam jako przyprawy do mięsa, ale tutaj idę za radą ekipy restauracji Fernandez & Wells. W ich książce “Rustic” bardzo podobne ciasto.
Moja wersja zastępuje niektóre trudne do zdobycia składniki polskim miodem i kawą zbożową. Dodaję też kandyzowany imbir, który ma podobną słodką ostrość, co ras el hanout. Przyprawę ras el hanout można kupić na allegro i w sklepach arabskich, ale gdyby się nie udało, polecam przepis na własną wersję podstawową: łyżeczka kuminu i po pół łyżeczki chili, cynamonu i imbiru. W gotowej mieszance jest jeszcze lawenda i 20 innych przypraw, więc lepiej kupić gotową mieszankę. To przepis dla osób, które lubią tylko takie nowości, które już znają, bo z jednej strony jest to rodzaj piernika, ale z drugiej zmiana przyprawy wprowadza zupełnie nową jakość.
Składniki:
- 250 g mąki
- 250 g brązowego cukru
- łyżeczka sody
- 2 łyżeczki przyprawy ras el hanout
- 2 łyżeczki kawy zbożowej
- szczypta soli
- 2 jajka
- 2 łyżki miodu
- 250 g maślanki
- garstka kandyzowanego imbiru
Sposób przygotowania:
Mieszamy wszystkie suche składniki. Następnie dodajemy jajka, miód i maślankę. Miksujemy. Ciasto można by też zamieszać łyżką, ale warto zmiksować, żeby nie trafić potem na większe ziarenko chili czy lawendy z przyprawy. Przelewamy masę do wysmarowanej masłem i tartą bułką keksówki. Na wierzch układamy kandyzowany imbir, który zatonie w cieście podczas pieczenia w piekarniku, ale będzie stanowił pyszną niespodziankę dokładnie w duchu ras el hanout. Pieczemy w 180 stopniach 40 minut (góra-dół, średnia półka).
Ugotowane Pozamiatane to wyjątkowe miejsce, gdzie oprócz przepisów znajdziecie także recenzje książek kulinarnych i poradników. Bardzo barwny i wieloaspektowy blog, który naprawdę warto odwiedzić! Zachęcam do przeczytania wywiadu!
Co w Twoim przypadku było impulsem do założenia bloga?
Zawodowo zajmuję się marketingiem gastronomicznym. Inspiracją był dla mnie udział w konferencji dla blogerów. To dało mi przysłowiowego kopa, żeby przełożyć marzenie o własnym blogu na rzeczywistość. Zawsze chciałam napisać książkę, ale duża forma książki mnie blokowała, nie wiedziałam o czym mam pisać. Na blogu każdy wpis to krótka forma, więc mogę być twórcza, pisać trochę o sobie, a jednocześnie nie muszę zjadać tego słonia w całości. Poza tym odkąd mam bloga, skończył się problem z zapominaniem przepisów. Po prostu wchodzę na swoją stronę i mam to, czego potrzebuję.
Ugotowane Pozamiatane – dlaczego akurat taką nazwę wybrałaś?
Lubię formę dokananą. Lubię też, gdy nazwa jest łatwa do zapamiętania i od razu wyraża o czym będzie blog. Moje przepisy są proste, szybkie, ale też efektowne. Początkowo blog miał się nazywać Kwestia Szaleństwa, bo w tamtym czasie lubiłam eksperymenty kulinarne, ale ostatnio złagodniałam. Gotuję sporo klasyków i dań, które pamiętam z dzieciństwa.
Twój blog jest wieloaspektowy. Na co oprócz sprawdzonych przepisów mogą liczyć czytelnicy?
Lubię chodzić na warsztaty kulinarne i czytać książki o gotowaniu. Moi czytelnicy mogą zawsze liczyć, że polecę im dobrą książkę kucharską, która dla mnie była wartościowa i przekażę przepis z warsztatów, który mnie zaskoczył. Jestem zapalonym działkowcem, więc mam sporo przepisów na dania prosto z krzaka. Kiedy zrobi się cieplej, będę więcej pisać o ogrodnictwie miejskim - domowej uprawie ziół i roślin.
Co sprawia Ci największą radość podczas gotowania?
Gotowanie umożliwia mi skoncentrowanie się i wyciszenie. Jest też wyprawą w poszukiwaniu nowych smaków i produktów. Lubię ugotować coś po raz pierwszy, nie wiedząc co z tego wyniknie.
Najciekawsze wydarzenie kulinarne, w którym brałaś udział to…
Bardzo podoba mi się cykl Kino Kulinarne na Festiwalu Transatlantyk w Łodzi. To pokaz filmu, któremu towarzyszy wykwintna kolacja inspirowana tematyką obejrzanego filmu. W tym roku mogłam być tylko na jednym pokazie. Japoński film “Kwiat wiśni” został zinterpretowany przez Macieja Rosińskiego, który jest znany ze swoich wyjątkowych deserów.
Książka kulinarna, którą według Ciebie powinien przeczytać każdy miłośnik gotowania?
Uwielbiam książki o gotowaniu, więc trudno mi wskazać tylko jedną. Gdybym miała wybrać prezent dla kogoś, kto zaczyna dopiero swoją przygodę z gotowaniem, byłby to pewnie “4-godzinny mistrz kuchni“ (napisał ją Timothy Ferriss) albo “Szybko, świeżo, prosto” (Donna Hay). Jeśli ktoś już sobie radzi, to poleciłabym książkę o kuchni jakiegoś konkretnego kraju np. włoską “Kuchnię Dantego”. Uwielbiam kiszonki, są takie proste, tanie i smaczne, więc myślę, że każdy powinien przeczytać “Sztukę fermentacji” (Sandor Ellix Katz).
Twój największy sukces kulinarny to...
Późno zaczęłam gotować, więc sam fakt, że polubiłam pracę w kuchni i zostałam blogerem kulinarnym jest dla mnie sukcesem. Jako dziecko mieszkałam z babcią, która uważała, że tylko ona dobrze gotuje, a wszyscy inni źle, więc nie pozwalała sobie pomagać w kuchni. Kiedy jej zabrakło, nie umiałam zrobić sobie jajka. Lubiłam dobrze zjeść, więc jadłam na mieście.
Zaczęłam gotować na poważnie dopiero gdy pracowałam w Mordorze, gdzie nie ma możliwości kupienia sobie czegoś, co nie byłoby syfne, niezdrowe i drogie. To lunchboxy i klub obiadowy z kolegami z pracy sprawiły, że pokochałam gotowanie. Oczywiście cieszę się też, kiedy moje teksty są gdzieś publikowane, a przepisy wygrywają konkursy dla blogerów, ale nie mam wobec siebie zbyt wysokich wymagań. Wystarczą mi moje proste przepisy, które zwykle można zrobić w pół godziny po po powrocie z pracy.
Skąd czerpiesz kulinarne inspiracje?
Pierwsze smaki, które pamiętam, to smaki lat ‘90. Sałatki warstwowe z warzywami z puszki, ciasta z papierka typu kopiec kreta i karpatka. Był to wyraz buntu kulinarnego, bo w moim domu uważało się te dania za niezdrowe i niedostatecznie pracochłonne, by można je było podać gościom. Do dziś bardziej smakuje mi kukurydza z puszki niż z kolby, ale staram się robić zdrowsze wersje tych potraw. Czytam dużo książek kucharskich, to dużo przyjemniejsze niż oglądanie przepisów na blogach. Często chodzę na warsztaty gotowania.
Jakie smaki najczęściej pojawiają się w Twoim domu?
Moje ulubione smaki to kiszonki. Fermentuję prawie każde warzywo, które nie ucieka na drzewo. Często jem też sałatki, zwłaszcza warstwowe. Jeśli coś mi zasmakuje, jem to w kółko z małymi modyfikacjami np. w lecie jest często grane leczo, a jesień to 101 dań z dyni piżmowej. Bardzo lubię comfort food: proste i szybkie dania z ziemniaków, sera i warzyw, które sprawiają, że jest nam cieplej i lepiej na świecie.
Smaki dzieciństwa, których nigdy nie zapomnisz to…
W dzieciństwie wakacje spędzałam na działce, więc lubię kuchnię bliską naturze, zebraną prosto z krzaka czy grządki np. smażone kwiaty cukinii. Z tego okresu pamiętam też rodzinne rytuały - wspólne robienie ogórków czy orzechówki. Pamiętam, że piekłam murzynka, pleśniak, kopiec kreta i karpatkę. Teraz te ciasta wydają się obciachowe, ale ja mam do nich ogromny sentyment i dalej je robię od czasu do czasu.
Z moimi nastoletnimi prywatkami kojarzy mi się żółta sałatka, albo któraś z rosyjskich sałatek, które często przygotowywałam na imprezy np. śledzik pod pierzynką czy mimoza. Bardzo lubiłam wtedy język i kulturę rosyjską. Na moim stole nie może też zabraknąć czegoś wietnamskiego, bo wychowałam się na Ochocie, gdzie łatwiej o zupę pho niż o rosół.
Na deser koniecznie pascha, którą pamiętam z dzieciństwa z kawiarni na rynku w Płońsku. Chociaż wtedy moim ulubionym deserem były kawałki wafli. Takie skrawki, które Wedel sprzedawał w przezroczystych workach, jako produkt uboczny produkcji torcików wedlowskich. Oczywiście trzeba było stać po nie w kolejce.
Kawa czy herbata? Szarlotka czy sernik? Pomidorówka czy rosół? Po której stronie się opowiadasz?
Zdecydowanie jestem herbaciarą, ale nie lubię czarnej herbaty. Za to wszystkie inne herbatki i ziółka mogłabym pić codziennie. Kawa i czarna herbata kojarzą mi się z pracą do późna.
Zdecydowanie wolę sernik. Im mniej ciasta i więcej sera, tym lepiej. Szarlotka chyba mi się przejadła. Moja babcia pod koniec życia robiła w kółko szarlotkę z jabłkami ze słoika, bo nie pamiętała, że ostatnio jak robiła ciasto, to też była taka szarlotka.
Kiedyś wolałam pomidorową, ale mój mąż robi bardzo dobry rosół, więc przeszłam do stronnictwa rosołu. Pyszny jest zwłaszcza z kluseczkami z macy.
PIERNIK MAROKAŃSKI Z PRZYPRAWĄ RAS EL HANOUT
Najlepsze ciasto jakie ostatnio jadłam, to rodzaj piernika z marokańską mieszanką przypraw ras el hanout. To coś pomiędzy przyprawą do piernika a curry. Kupiłam tę przyprawę po przeczytaniu książki “Pysznie dla rodziny i przyjaciół”. Używa się jej tam jako przyprawy do mięsa, ale tutaj idę za radą ekipy restauracji Fernandez & Wells. W ich książce “Rustic” bardzo podobne ciasto.
Moja wersja zastępuje niektóre trudne do zdobycia składniki polskim miodem i kawą zbożową. Dodaję też kandyzowany imbir, który ma podobną słodką ostrość, co ras el hanout. Przyprawę ras el hanout można kupić na allegro i w sklepach arabskich, ale gdyby się nie udało, polecam przepis na własną wersję podstawową: łyżeczka kuminu i po pół łyżeczki chili, cynamonu i imbiru. W gotowej mieszance jest jeszcze lawenda i 20 innych przypraw, więc lepiej kupić gotową mieszankę. To przepis dla osób, które lubią tylko takie nowości, które już znają, bo z jednej strony jest to rodzaj piernika, ale z drugiej zmiana przyprawy wprowadza zupełnie nową jakość.
Składniki:
- 250 g mąki
- 250 g brązowego cukru
- łyżeczka sody
- 2 łyżeczki przyprawy ras el hanout
- 2 łyżeczki kawy zbożowej
- szczypta soli
- 2 jajka
- 2 łyżki miodu
- 250 g maślanki
- garstka kandyzowanego imbiru
Sposób przygotowania:
Mieszamy wszystkie suche składniki. Następnie dodajemy jajka, miód i maślankę. Miksujemy. Ciasto można by też zamieszać łyżką, ale warto zmiksować, żeby nie trafić potem na większe ziarenko chili czy lawendy z przyprawy. Przelewamy masę do wysmarowanej masłem i tartą bułką keksówki. Na wierzch układamy kandyzowany imbir, który zatonie w cieście podczas pieczenia w piekarniku, ale będzie stanowił pyszną niespodziankę dokładnie w duchu ras el hanout. Pieczemy w 180 stopniach 40 minut (góra-dół, średnia półka).